Impreza integracyjna :)

Kolejny udany weekend za nami 🙂

Tym razem zakończenie sezonu motocyklowego. Jak to przy tego typu okazjach bywa – dużo jedzenia i alkoholu.

Kolega Jurij przywiózł z Moskwy niesamowity bimber, produkowany w 100% z owoców. Jak nie gustuję w tego typu trunkach to ten był rewelacyjny 🙂

Całkiem sporo go wypiłem – trzeba przyznać, że zero efektów ubocznych – nasi bracia znają się na rzeczy 🙂

No może trochę widać efekt na wadze ale biorąc pod uwagę okoliczności w granicach rozsądku.

Tama na zbiorniku wodnym Jeziorsko. Zdjęcie Юрий Л. 2018-10-06

Przetrwanie w warunkach kilkudniowych imprez i konferencji to wcale nie jest trywialny problem. Spróbuję wykorzystać okazję i na gorąco odnieść się do zagadnienia na swoim przykładzie.

Śniadanie w hotelu

Ludzie dookoła nakładają sobie kopiaste talerze parówek z wody, jajecznicy, kiełbasy smażonej z cebulą, chrupiącego boczku, ciast i nie wiem czego jeszcze.

Do tego naleśniki, góra wędlin i serów, jajka w majonezie, różnej maści sałatki – no wszystko co w warunkach hotelowych podają podczas śniadań w formie szwedzkiego stołu.

Absolutnie nie krytykuję bo sam tak kiedyś robiłem ale ponieważ zaprowadziło mnie to tam gdzie zaprowadziło –  nie ma lekko – tym razem trzeba się opamiętać.

Patrzę na młode dziewczyny, z których każda nakłada sobie na talerz górę ciasta (no po jednym z każdego rodzaju zapewne) – gdybym wystartował z czymś takim na śniadanie, pewnie pobiłbym kolejny weekendowy rekord.

Jak poradzić sobie w zaistniałej sytuacji ?

Zacznijmy od tego, że pomimo wszystko nadal należy starać się utrzymać przerwy między posiłkami.

Hotelowe śniadanie zazwyczaj można zjeść pomiędzy 7:00 a 10:00 – konkretną godzinę trzeba więc sobie dostosować do pozostałych planów na dany dzień. 

W naszym przypadku wiadomo było, że mamy rano śniadanie, potem około 11:00 wyjazd na resztę dnia motocyklami z hotelu. Na 19:00 zaplanowana została obiadokolacja połączona z wieczorną imprezą – taki standard wyjazdowy.

Z tego wynika, że w ciągu dnia trzeba by wymyślić jednak jakiś obiad (jeżeli nie został uwzględniony w rozkładzie dnia)  i przynajmniej jeszcze jeden posiłek – wieczorem raczej nie będzie ulgowo więc jedno i drugie powinno być raczej umiarkowane.

Wróćmy do śniadania.

Jeżeli nie wyobrażasz go sobie bez pieczywa warto zabrać ze sobą swoje, żeby nie jeść pompowanych wyrobów pieczywopodobnych. 

Dobrze jest zacząć śniadanie od kawy z mlekiem (jeśli ktoś pija) albo herbaty. W ten sposób ograniczysz wstępnie głód i efekt pożerania całego szwedzkiego stołu wzrokiem. Dzięki temu nie nałożysz sobie na talerz mnóstwa bezsensownych rzeczy.

W zależności od klasy obiektu hotelowego, zdarza się, że podawana do śniadania „darmowa” kawa ma z kawą niewiele wspólnego – bywa wręcz niepijalna. W takiej sytuacji warto zamówić sobie odrębnie prawdziwą kawę i zapłacić za nią ekstra. Nie ma sensu pić świństwa, tylko dlatego, że jest za darmo (wliczone w cenę pobytu).

Przy dobrej kawie/herbacie łatwiej jest na spokojnie zastanowić się na co mamy tak naprawdę ochotę. A przy okazji może trochę się przeluźni przy stołach z jedzeniem. Zawsze można też w międzyczasie podpytać znajomych – co da się zjeść a czego lepiej nie nakładać na talerz.

Ok, kawa/herbata wypita – pora na właściwe śniadanie. Wybierz talerz w rozmiarze śniadaniowym (a nie obiadowym) jeśli jest wybór i zastanów się dobrze ile i czego chcesz na niego nałożyć, zanim zaczniesz to robić.

W praktyce oznacza to, że masz obejść dokładnie wszystkie stoły z jedzeniem, zanim zaczniesz sobie nakładać coś na talerz.

Wiesz już co jest do wyboru. Zazwyczaj oznacza to, że jest tego zdecydowanie zbyt wiele – wszystkiego i tak nie włożysz na talerz.  Musisz się na coś zdecydować. Zwłaszcza, że dokładki nie wchodzą w grę – ten jeden talerz będzie musiał Ci wystarczyć. To i tak będzie zdecydowanie więcej niż zjadłbyś normalnie w domu.

Ja zrezygnowałem z wędlin (zazwyczaj są bez smaku), ociekającej tłuszczem smażonej kiełbasy z cebulą czy gotowanych parówek.

Jajecznica jest w tej sytuacji zazwyczaj dużo bezpieczniejszym wyborem (chociaż nie liczcie na jajka z wolnego wybiegu). Do tego jakiś twarożek, ser żółty, pomidory, papryka, oliwki, pieczarki marynowane … staraj się wybierać rzeczy, które mają szanse mieć jakiekolwiek wartości odżywcze.

Unikaj rzeczy w cieście francuskim czy kapiących od tłuszczu (no wiem – jajecznica tez potrafi).

Coś na słodko ? Ostatecznie naleśniki z serem/dżemem są też dla ludzi poza tym, że są bardzo wciągające. Jeśli nie boisz się, że na jednym się nie skończy, trudno żebyś wszystkiego sobie odmawiał.

Ciasta do śniadania ? Spróbuj się powstrzymać – hotelowe ciasta z reguły nie rzucają na kolana. Zaplanuj sobie po prostu  jakiś fajny deser w dalszej części dnia a do śniadania lepiej sobie odpuść.

Na zakończenie możesz wypić dla odmiany herbatę/kawę.

Jesteś najedzony – jeżeli nie jesteś to znaczy, że za szybko jadłeś albo zająłeś się rozmowami przy stole, zamiast skupić się na jedzeniu. Musisz chwilę odczekać i powstrzymać się przed drugim kursem z talerzem.

Tama na zbiorniku wodnym Jeziorsko. Zdjęcie Юрий Л. 2018-10-06

Drugie śniadanie. 

Zazwyczaj wszyscy są jeszcze napchani pod sufit i stękają zamiast myśleć o jedzeniu.

Jeżeli zjadłeś śniadanie o 9:00, najpóźniej koło 13:00 zjedz jakiś owoc (jabłko, gruszkę, etc) – coś, co łatwo zjeść w drodze i czym się nie uświnisz przesadnie (nie polecam soczystej brzoskwini przykładowo).

Nie wzbudzisz tym niezdrowej sensacji a temat będziesz miał z głowy.

Ja zabrałem ze sobą duże, twarde gruszki – można je długo gryźć i dają uczucie sytości. I nie ma problemu z przechowywaniem oraz szybkim wyjęciem w dogodnej chwili.

To jest również dobry moment na jakiś fajny deser jeśli go sobie obiecałeś i masz taką okazję.

Obiad

W hotelu albo w terenie. Z rachunku wypada koło 16:00.

Jeżeli jest w planie imprezy to ma wcześniej ustaloną godzinę – musisz skorygować zawczasu godziny poprzednich posiłków.

Pamiętaj, że wieczorem będzie raczej na bogato więc jeśli jesteś w stanie zjedz po prostu duży talerz treściwej zupy – zazwyczaj jest to w miarę najbezpieczniejsza opcja. Przy okazji zachowasz rezerwę na wieczornego grilla czy inną formę obżarstwa.

W każdym razie spróbuj zjeść jedno danie, niezależnie od ich ilości. Jeżeli masz obiad w postaci szwedzkiego stołu to spróbuj posłużyć się mniejszym talerzem, nałożyć sobie jednorazowo rozsądną ilość jedzenia i nie dokładać po zjedzeniu.

Jeżeli obiady są wcześniej zamawiane dla grupy, dobrze sprawdza się zażyczenie sobie przed wyjazdem diety wegetariańskiej – nie jestem wegetarianinem ale w warunkach wyjazdowych jest to bezpieczniejsze rozwiązanie. Dzięki temu przykładowo zamiast wątpliwej jakości kotleta de volaille zjadłem rybę, która była naprawdę bardzo smaczna. 

Zazwyczaj w tego typu okazjach kuchnia przygotowuje specjalnie kilka porcji wegetariańskich, na których musi się bardziej skupić niż na pozostałym jedzeniu (często szykowanym poprzedniego dnia). W ten sposób to co dostajesz jako „wegetarianin” jest z reguły świeższe i smaczniejsze niż to, co ma na talerzach reszta grupy. Zazwyczaj jest to również lżejsze – a w końcu przed Tobą wieczorna obiadokolacja połączona z suto zakrapianą imprezą 🙂

Zbiornik wodny Jeziorsko. Zdjęcie własne. 2018-10-06

Kolacja/obiadokolacja

Spróbuj nie przegiąć i tyle.

Jeżeli trzymałeś się do tej pory a wieczór przed Tobą długi,  nie przesiedzisz go na sałacie.

Jeżeli planujesz picie polecam zjedzenie kolacji raczej opartej na tłuszczach niż węglowodanach (w szczególności odpuść sobie pieczywo do kolacji).

Spróbuj nie zaczynać picia od pierwszej minuty kolacji – fajnie by było zjeść a picie zacząć przynajmniej godzinę później. 

Jeśli masz grilla/ognisko zazwyczaj kiełbasa będzie paskudna – lepiej zjeść kawałek karkówki, czy udko z kurczaka. O kaszankę spytałbym innych, zanim sam zaryzykujesz. 

Zamiast wątpliwej jakości ketchupu nałóż sobie kawałki pomidora lub sałatkę z pomidora i cebuli jeśli są.

Im mniej coś przetworzone tym lepiej dla Ciebie. 

Co by nie było zawsze lepiej jest zjeść jeden kawałek czegoś powoli, delektując się smakiem – niż 2-3 kawałki szybko. Smak ten sam, czas w którym się nim cieszysz również a skutki dla Ciebie zgoła odmienne.

Dlatego jedz powoli. I tak nie zjesz wszystkiego. Podobnie jak przy śniadaniu zastanów się na co tak na prawdę masz ochotę. Obślizgłe gluty wypływające z kiełbasy nie wróżą nic dobrego. 

Odpuść sobie też colę i inne napoje słodzone – gorąca herbata i woda z cytryną będą w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. 

Chlanie

Jeśli musisz zapijać alkohol to znaczy, że coś nie tak jest z nim albo z Tobą 🙂

Ja wypiłem nie mam pojęcia ile kieliszków bimbru Jurija (przez cały wieczór spokojnie kilkanaście 50-tek a myślę, że mogło być zdecydowanie lepiej) ale żadnego nie popiłem. A miał ok. 45% 🙂

Trzeba jednak przyznać, że każdy kieliszek piłem na 3 razy, delektując się jego smakiem w ustach przed połknięciem, zamiast wlewać go jednorazowo do gardła.

Jeśli już zaczniesz pić spróbuj odczepić się od jedzenia. 

W normalnych warunkach kolacja byłaby Twoim ostatnim posiłkiem i nie ma powodu żeby to zmieniać.

Po alkoholu spada szybko poziom cukru we krwi więc w naturalny sposób człowiek potrafi zrobić się głodny. 

Jeżeli wcześniej zjadłeś tłustą kolację powinno Cie to trochę przed tym uchronić. Jeżeli nie, napij się herbaty lub w ostateczności zjedz coś koło 22-23 jeśli kolację zacząłeś o 19:00 a planujesz, że impreza nie zakończy się szybko.

W każdym razie staraj się nie podjadać. Automatyczne sięganie co chwilę po chipsy, paluszki, orzeszki czy inne przekąski to jest właśnie to, czego nie wolno Ci robić. 

Ja poradziłem sobie z tym własnie pijąc „na 3”. Gdy inni wlewają cały kieliszek do gardła wypijasz jego 1/3. Potem przychodzi popitka, Ty w tym czasie możesz wypić kolejną 1/3 kieliszka. Zagryzka ? Masz jeszcze 1/3 kieliszka którą sobie spokojnie wysączasz w czasie, gdy inni rzucają się na jedzenie. Warunek – to co pijesz musi ci oczywiście smakować 🙂 W ten sposób gdy przychodzi następna kolejka masz pusty kieliszek i święty spokój 🙂

Jeśli pijesz piwo staraj się też nie narzucać mega tempa i unikaj łączenia go z przekąskami. Słone orzeszki, chipsy, paluszki – no aż się same proszą jako dodatek do piwa. Jeśli chcesz zakończyć wieczór z tarczą musisz je sobie odpuścić.

W ostateczności nałóż sobie porcję, którą chcesz zjeść i ją zjedz – nie rób tego odruchowo w trakcie popijania piwa – nie będziesz w stanie kontrolować ilości tego co jesz a przy okazji więcej wypijesz.

Nadal im mniej coś przetworzone tym lepiej –  orzeszki (niekoniecznie w cieście paprykowym czy wasabi) będą jednak lepszym wyjściem niż chipsy, paluszki czy zestaw imprezowych mini krakersów.

Po powrocie

Taki wyjazd potrafi wytrącić z rytmu. Bezwzględnie musisz spróbować wrócić do normalnego rytmu pierwszego dnia po powrocie i nie pozwolić sobie na szukanie żadnych wymówek. 

Organizm będzie w lekkim szoku więc może się zdarzyć, że będzie próbował sobie przedłużyć wolne. Weź to pod uwagę i nie daj mu okazji do tego.

Dasz radę ! 🙂

Happy end :)

Waga mnie trochę postraszyła ale ostatecznie nie ma co narzekać. 

Po tak absurdalnej wpadce, trzy dni później wyrównałem praktycznie wynik z zeszłego czwartku, odrabiając prawie 3 kg strat.

Tak jak zawsze – bez głodzenia się, ćwiczeń czy nie wiem czego. 

Czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy, chociaż było to kompletnie bez sensu i nikogo nie namawiam do takich ekscesów.

Trzeba wziąć pod uwagę, że pisząc tego bloga, gdy odnoszę się do aktualnych wydarzeń, ilustruję to, co dzieje się ze mną po 9 miesiącach od zmiany nawyków żywieniowych i zrzuceniu prawie 70 kg nadwagi.  

Wyraźnie jednak chciałbym podkreślić, że przez pierwsze 6 miesięcy, podczas których traciłem regularnie 10 kg miesięcznie, nie zaliczyłem ani jednej weekendowej wpadki.

Coś za coś.

Z drugiej strony po ustabilizowaniu skoków poziomu cukru i insuliny na prawdę nie czułem takiej potrzeby. 

To co się zmieniło ?

Myślę, że może to trochę zmęczenie materiału – jeżeli dookoła Ciebie wszyscy się objadają, czasami też nabierasz na to ochoty. Organizm po utracie takiej wagi pewnie też upomina się trochę o swoje, starając się wykorzystać każdą okazję żeby odzyskać stracone kilogramy – po prostu trzeba się pilnować.

To, że wiem jakie to zazwyczaj są świństwa, nie zmienia faktu, że przez kilkadziesiąt lat się nimi żywiłem i mój organizm doskonale pamięta te smaki. 

Mimo wszystko trudno czasami się oprzeć … 🙂

Będę powtarzał jednak do znudzenia:

 jeżeli odstawisz śmieciowe jedzenie, będziesz jadł regularnie posiłki i nie podjadał między innymi to jedynie jakaś ciężka choroba mogłaby sprawić, że to nie zadziała.

Howgh !

Ok, brzmi fajnie ale co to znaczy tak naprawdę odstawić śmieciowe jedzenie. Jak to wygląda w praktyce ?

Do tej pory strasznie krążyłem dookoła tematu – myślę, że korzystając z ostatniej mega wpadki mogę pokazać Wam na przykładzie, jak to wygląda w moim przypadku – czyli co tak naprawdę jadłem przez  ostatnie dni, że mój organizm oddał te 3 kilogramy bez walki. 

Prośba tylko żebyście bardzo poważnie wzięli pod uwagę, że to nie będzie żadne wzorcowe menu tylko przykład, który sprawdza się u mnie a u Was wcale nie musi.

Jest to mój etap końcowy, który sobie wypracowałem, i który daje mi poczucie komfortu w tygodniu (taki mały zestaw ratunkowy) – nikt nie musi z dnia na dzień przerzucać się na taki tryb jedzenia i ja tez tego nie zrobiłem.

Do wszystkiego trzeba dochodzić stopniowo, o czym będę pisał później, starając się przypomnieć sobie techniki, dzięki którym zacząłem jeść rzeczy, które wcześniej nie stanowiły dla mnie jedzenia 🙂 

Jeżeli zrobisz duży przeskok i zaczniesz jeść nagle z dnia na dzień rzeczy, że niby zdrowe, będą one dla Ciebie po prostu niesmaczne – w ten sposób zraziłem się do rukoli, której do dnia dzisiejszego nie jestem w stanie wziąć do ust.

Smak, podobnie jak słuch, są bardzo adaptacyjne – bardzo szybko przyzwyczajają się do silnych bodźców (duża ilość basów i wysokich tonów w przypadku dźwięku, podobnie jak duża ilośc soli, cukru i tłuszczu w przypadku jedzenia). Jeżeli ktoś słodzi herbatę to gorzka zwyczajnie nie będzie mu smakowała, czy to oznacza, że gorzka herbata jest obiektywnie niesmaczna ?

Producenci żywności wykorzystują ten fakt ładując do swoich produktów tony cukru, soli i tłuszczu, od których  się uzależniamy – po czymś takim zwyczajnie coś innego nam nie smakuje. 

 

9 miesięcy temu na śniadania i kolacje żywiłem się głównie kanapkami z serem żółtym, sklepowymi wędlinami (salami, pasztet, szynka). Do tego tosty z serem żółtym i parówki z wody albo smażone, z majonezem lub ketchupem  – kto by odmówił ? Jako alternatywa uwielbiałem omlety (na słodko z syropem klonowym albo dżemem i wytrawne, z serem żółtym, szynką i pieczarkami). Nie gardziłem również parówkami w cieście czy naleśnikami.   Na obiad najchętniej jadłem schabowego z ziemniakami (najlepiej odsmażanymi) albo filet z piersi kurczaka z frytkami (w wersji ekstra z ananasem i serem żółtym) ew. makaron w różnych wersjach (smażony z jajkiem, spaghetti, etc). Do tego garmażerka – gotowe pierogi, naleśniki, krokiety, zapiekanki – kto by nie miał ochoty na lasagne ?

Prawdziwa, grecka musaka jest do dnia dzisiejszego moją piętą achillesową 🙂

Zupa sama w sobie nie była dla mnie posiłkiem – może jako dodatek do obiadu ale raczej niechętnie. Jako uzupełnienie diety cały arsenał różnych przekąsek, batoników, fast foody, litry coca coli – wszystko pochłaniane na szybko z braku czasu …. tak – tak właśnie jakoś to wyglądało.

 A jak wygląda to dzisiaj 🙂 ?

Śniadanie

W dalszym ciągu kanapki ale …

Chleb głównie żytni lub żytnio-orkiszowy (ew. z krzycy, płaskórki,  samopszy … ) 🙂

Skład: mąka, woda, zakwas, sól i koniec. Żadnego cukru, słodu jęczmiennego, drożdży. Co najwyżej ziarna jako dodatek. 

Nie da się kupić takiego chleba w sieciach sklepów czy piekarni. Trzeba szukać małych, lokalnych piekarni albo piec samemu. Jest relatywnie drogi – potrafi kosztować 15 zł za bochenek ale na prawdę warto 🙂 Spokojnie starcza na tydzień dla 2 osób. To podstawa śniadania.

Popatrzymy więc na dzisiejsze śniadanie:

 

2 kromki chleba j.w., relatywnie grube (ok. 1 cm) – w końcu masz się tym najeść

 

Do tego prawdziwe masło ze śmietany z mleka prosto od krowy. Trzeba znaleźć sobie źródło zaopatrzenia.   Niezłą alternatywą jest avocado – dojrzałe można smarować bez problemu.

 

Jako uzupełnienie wartości odżywczych nasiona chia.

 

 

Na to tłusty ser biały – tak, też prawdziwy ze wsi a nie ze sklepu.

 

 

Nasiona konopi … (nie uprawiam na balkonie jakby co)

 

 

 

Pomidor – kupiony na targu. Sezon na pomidory już za nami niestety więc tu będzie najtrudniej o coś na prawdę naturalnego. 

 

Wszystko posypane łupiną babki jajowatej (Colon C – posiada jeszcze w składzie inulinę z cykorii)

 

Po co to wszystko zamiast zrobić jedno zdjęcie, napisać kanapki z serem białym i tyle ?

To nie są wcale zwykłe kanapki – to Twoje (no w tym przypadku moje) śniadanie – najważniejszy posiłek dnia.

Możesz zrobić je w pół minuty i w drugie tyle wtrząchnąć na stojąco przed wyjściem do pracy ale wtedy nie dziw się, że zanim do niej dojedziesz będziesz z powrotem głodny. 

Dlatego dla mnie robienie śniadania to swoisty rytuał, który jest równie ważny jak samo jedzenie. Nigdy nie robię śniadania w biegu.

Jedząc śniadanie odklejam się od telefonu, tabletu czy komputera. Staram się jeść jak najwolniej, delektując się każdym kawałkiem.

To dotyczy z resztą każdego posiłku.  

Staram się również nie myśleć o niczym innym – mózg musi zauważyć, że jesz śniadanie, inaczej będzie głodny.

Całość zajmuje mi przynajmniej 15 minut. 

Drugie śniadanie/lunch czy jak mu tam …

solidny talerz zupy 🙂 

więcej zdjęć nie będzie, codziennie jem inną – kiedyś znalazłem sobie fajną knajpę, w której gotowali smaczne zupy na wywarze a nie z kostki. Aktualnie mam zaprzyjaźniona stołówkę, w której również bardzo smacznie gotują – też na wywarze i warzywach – co prawda warzywa już pewnie normalnie ze sklepu ale nie dajmy się w końcu zwariować. Największym świństwem w zupach są różnego rodzaju kostki smakowe.

Talerz w miarę gęstej zupy jako drugi posiłek (po tym jak najadłem się konkretnie na śniadanie) to naprawdę fajna opcja. Kiedyś dla mnie nie do pomyślenia.

Staram się jeść ją również jak najdłużej. Mam kolegę w pracy – szczupły jak patyk, z którym czasami jadamy razem. Zazwyczaj gdy kończę swój talerz zupy on nie dochodzi nawet do połowy. Nie wiem jak to robi ale jak widać muszę się jeszcze trochę nauczyć od mistrza 🙂  

Obiad

Jedzony w godzinach pracy (przed 16:00) więc źródło jak wyżej.

Duży posiłek, którym podobnie jak śniadaniem najadam się całkiem konkretnie.

Przez ostatnie 2 tygodnie wyglądało to mniej więcej tak:

Jeśli mam wybór staram się jednak jeść co do zasady rzeczy gotowane niż smażone. Ale nie oznacza to, że czasami nie skusze się na schabowego czy mielonego. 

W każdym razie nie jest to żaden listek sałaty z pomidorkiem tylko konkretny obiad (drugie danie żeby nie było) 

 

Kolacja

Pewnie najbardziej kontrowersyjny z moich posiłków. Po paru miesiącach doszedłem empirycznie do wniosku, że najlepiej czuje się wieczorem zjadając koło 19:00 (statystycznie jakieś 4 godziny przed snem) jabłko.

Warunek – duże, twarde, soczyste – takie, które będę mógł długo gryźć, żeby nim się najeść. Żaden kartofel.

Wiem, że dietetycy trąbią, że owoce powinno się jeść przed południem ale mój organizm woli inaczej. W ciągu dnia po owocach jestem najzwyczajniej w świecie po chwili głodny.

Wieczorem jedząc jabłko zazwyczaj jeszcze czuje obiad – nie zdarzyło mi się żebym po nim buszował wieczorem w lodówce.

Oczywiście bez przesady – nie jem codziennie jabłka na kolację – ale gdy zależy mi na zejściu z wagi jabłko wieczorem potrafi zdziałać cuda (czyli przez ostatnie 3 dni).

W innych przypadkach uwielbiam na przykład pomarańcze z gorzką czekoladą (najlepiej >=80% bez dodatku tłuszczu kakaowego). Mała deska wysokiej jakości serów z orzechami i lampką dobrego, czerwonego wytrawnego wina też jest ekstra kolacją, chociaż na pewno dużo cięższą – no i jeśli nie masz wprawy proponowałbym jednak policzyć kalorie w tym przypadku – zarówno orzechy jak i twarde sery są bardzo wysoko kaloryczne – łatwo zjeść w ten sposób sporo powyżej 1000 kcal na jeden posiłek. 

Co oprócz tego ?

Zazwyczaj 4-5 kaw z ekspresu z mlekiem, w miarę możliwości przywiezionym ze wsi , tzw. prosto od krowy (czasami faktycznie trzeba je jeszcze schładzać przed zakręceniem na dobre butelki).

kompot do obiadu (jest elementem zestawu obiadowego w tygodniu – zabrzmi to dziwnie ale wypijam go razem z zupą żeby podnieść kaloryczność posiłku – drugie danie zazwyczaj tego nie wymaga)

Do tego 3-4 herbaty, zwykle herbata zielona cytrynowa.

Wodę pije raczej okazjonalnie – zazwyczaj lekko gazowaną (niegazowana mi zwyczajnie nie wchodzi).

W sumie jakieś 2 litry płynów dziennie z tego wyjdzie.

Tak to wygląda mniej więcej w tygodniu. W zależności od potrzeb różnicuję sobie dietę śniadaniami i kolacjami. Zamiast sera białego jem ryby wędzone czy chociażby jajka na twardo. Z rybami trzeba uważać – niestety potrafią być skażone. Pomimo stereotypu bycia zdrową żywnością lepiej ich nie nadużywać.

Ironia losu …

Wszystko zaczęło się w piątkowe popołudnie. 

Nieopatrznie posłużyłem się w swoim wpisie „Jak nie dać się zwariować ?” pizzą, jako przykładem – nieopatrznie, bo niby znam większe świństwa niż sklepowa pizza (co z resztą napisałem we wpisie). 

Nie zmienia to jednak faktu, że wywiązała się dyskusja, w trakcie której usłyszałem, że chyba przesadzam – w końcu w sklepowej pizzy nie ma nic aż tak złego …

Tego samego wieczoru, jak na ironie losu, stanęła przede mną mrożona pizza z Biedronki – jak być może ktoś kojarzy taka prostokątna, duża (chyba większa niż A4) za 7 czy 8 zł. Robiona dla Biedronki bo w innych sklepach jej nie widziałem. 

Nie miałem z jej pojawieniem się nic wspólnego ale ponieważ była mrożona nie było dużego wyboru – trzeba było ją wstawić do piekarnika (z braku wolnego miejsca w zamrażalniku – z resztą i tak była już na w pół rozmrożona).

Po jej upieczeniu pachniało pizzą w całym domu. Pełen myśli w stylu:

„czy może faktycznie nie przesadziłem z tą krytyką gotowej pizzy i prawie kategorycznym zakazem jej jedzenia ?”, 

„z drugiej strony nie jestem już aż takim mega grubasem jak dawniej, więc może jednak nie zaszkodzi aż tak bardzo ?”,

w obliczu piątkowego wieczoru i nadchodzącego weekendu złamałem się.

Jako uzupełnienie wieczoru przyszła pora na lane piwo – w sumie taki mały standard towarzyski (pizza, no może niekoniecznie biedronkowa + piwo) – nic nadzwyczajnego.

Może by i to przeszło w miarę ulgowo (co najwyżej jakiś mały kilogram na wadze ekstra) ale w sobotę były IMIENINY …

Nie imieniny a IMIENINY, co w skrócie oznacza zastawiony stół przez cały dzień,  a na nim wszystko co można sobie w takich okolicznościach wyobrazić.  

Jeśli ktoś poprzedniego wieczoru skusił się na pizzę mrożoną to dlaczego niby miałby odmówić sobie takich smakołyków ?

Trudno mi tak na prawdę powiedzieć czy to była tylko forma wymówki, czy faktycznie po pizzy rozjechałem się na tyle, że nie potrafiłem zmusić się do wyznaczenia sobie posiłków.

W efekcie przez sobotę (i w konsekwencji większą część niedzieli) nie trzymałem się wyznaczonych sobie godzin posiłków tylko sięgałem na bieżąco po różne dobre rzeczy w ciągu dnia.

Efekt ? … przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. We wpisie „Veni, vidi i do tego chyba vici :)” opisałem weekend, w trakcie którego zjadłem ponad 6000 kcal, tracąc na wadze 0,5 kg.

Tyle tylko, że wtedy jadłem dużo ale regularnie, robiąc ok. 3 godzinne przerwy między posiłkami.

W ten weekend zrobiłem wszystko absolutnie niezgodnie z zasadami, którymi od jakiegoś czasu próbuję się z Wami podzielić.

Rezultat:  

108,6 kg w poniedziałek rano …

3,2 kg do góry w jeden weekend nie przestrzegania zasad.

Dramat …. porażka … i takie tam różne …

 

 

Na moje nieszczęście jeszcze przed weekendem założyłem, że zamierzam trochę odpuścić żeby nie zejść poniżej 100 kg przed gwiazdką, stąd brak silnych hamulców … jak widać zemściło się to okrutnie.

A wszystko zaczęło się od jednej, małej, niewinnej mrożonej pizzy …. przecież to tylko mąka, jajka, tłuszcz ….

Żródło: Asterix Niezgoda. Zeszyt 5(14) 93. Rysunki: Uderzo Tekst: Gościnny 

No dobra – po co to wszystko opisuję ?

Po pierwsze ten blog nie jest po to żeby uprawiać propagandę sukcesu a pokazać rzetelnie od kuchni jak to wygląda.

Nie obiecywałem nikomu, że będzie lekko. Obiecałem, że jeżeli będziecie się trzymać reguł to nie będziecie musieli głodzić się ani odmawiać sobie wszystkiego.

Z jednym małym zastrzeżeniem (bynajmniej nie małym druczkiem):

pod warunkiem, że trzymacie się podstawowej zasady –

regularne posiłki co ok. 3-4 godziny i zero podjadania.

(jeżeli Wasza otyłość nie jest powiązana z insulinoopornością to może być co 2,5-3 godziny ale reszta bez zmian).

Po drugie, oprócz tego, że odchudzanie w definicji ma wpisane zarówno wzloty jak i upadki,  chcę Wam pokazać, że to naprawdę działa – jeśli przestrzegamy reguł waga idzie konsekwentnie w dół, jeżeli nie …. czeka nas to, co ludzie nazywają efektem jojo. 

Dlatego tak jak zaznaczyłem na wstępie – zmiany, które wprowadzasz w życie żeby z mega otyłego człowieka stać się kimś normalnym, musisz wprowadzić nieodwracalnie do końca życia.

Nie da się zrzucić wagi i wrócić do starych przyzwyczajeń.

Chyba, że chcesz również wrócić do starej wagi.

No dobrze, w jeden weekend odzyskałem połowę tego, co udało mi się zrzucić w miesiąc. Co dalej ?

Nic.

Tak jak opisałem we wpisie „Sztuka przetrwania” życie toczy się dalej.

Po takim weekendzie w poniedziałek rano trzeba zjeść normalne śniadanie i dalej wrócić do wyznaczonego rytmu. Jeżeli jesteś w stanie go utrzymać reszta przyjdzie sama.

Im szybciej do niego wrócisz tym mniej czasu stracisz:

 

Wtorek rano. Zostało jeszcze 2 kg do nadrobienia. Nie wiem czy uda się to zrobić do końca tygodnia. Fajnie by było ale nie to jest najważniejsze.  

 

 

Po ostatniej wpadce bardzo łatwo odrobiłem straty i wyszedłem na koniec tygodnia z utrata prawie 1 kg wagi (Sztuka przetrwania PPS czyli rozliczenie tygodnia) .

Teraz widzę, że waga reaguje jakby mniej chętnie, dlaczego ?

Poprzednio (no może poza rurkami z bita śmietaną ale widocznie śmietana była „prawdziwa” ) w zasadzie nie zjadłem nic co było by połączeniem najgorszego tłuszczu z węglowodanami – nie potraktowałem siebie jak śmietnik.

Tym razem, oprócz kupnej pizzy, zaliczyłem w trakcie imienin również kupne ciasta (sernik, bajaderka, szarlotka), sałatkę warzywną ze sklepowym majonezem, pieczony schab – jak się po niewczasie dowiedziałem również nie domowego wypieku …

To niestety zasadniczo zmienia sytuację.  Po pierwsze mamy kumulację wpadek. Po drugie – śmieciowe jedzenie.  Pewnie z akcentem na to drugie.

Dlatego jak sam napisałem ostatnio – jeden mały batonik, czy kawałek sklepowej pizzy, czy nie wiem co jeszcze, osobie szczupłej, być może nic nie zmieni.  W przypadku osób przewlekle otyłych nadal jednak twierdzę, że  to jedna z gorszych rzeczy, które można zrobić. Rozwala wszystko.

Nie będę po raz kolejny opychał się  orzechami żeby udowodnić, że to nie w kaloriach tak naprawdę problem 🙂 

Po prostu zanim sięgniesz następnym razem po coś takiego,  zastanów się czy aby na pewno warto …

                                                        … zanim otrzymasz rachunek.

 

Ok, jutro rano sprawdzę na wadze jak tam idzie spłata mojego 🙂

 


Środa, 3 października 2018 r.  godz. 8:26 

Do odrobienia po weekendzie zostało jeszcze 1,4 kg. 

Niby nie jest to dużo tylko po co ?

Tak ku przestrodze i do przemyślenia dla samego siebie, zanim znowu sięgnę po kawałek sklepowej pizzy …

 

Jak nie dać się zwariować ?

Jak się zapewne domyślacie producenci żywność produkują ją raczej nie po to żeby nam zrobić dobrze.

To jest biznes i liczy się tak naprawdę tylko kasa. Duża kasa.

Nie trzeba być geniuszem żeby wpaść na taki oczywisty wniosek.

Z tego niestety wynika, że jeżeli na czymś można zaoszczędzić (i więcej zarobić) to można być pewnym, że producent na 100% to zrobi. 

Czego by producent nie napisał na etykiecie, do przemysłowej produkcji żywności  użyto z pewnością najtańszych z dostępnych składników – czyli na logikę najgorszych. Zwykle te składniki, i tak podłej jakości, są używane w śladowej ilości tylko po to, żeby móc wielkimi wołami na opakowaniu napisać, że coś jest przykładowo z oliwą z oliwek albo z zakwasem. To niewątpliwie poprawia sprzedaż.

Kupując żywność produkowaną przemysłowo nigdy nie masz pewności czy zielony płyn, który uważasz za oliwę z oliwek, ma z nią cokolwiek wspólnego.  Może i oliwa sprzedawana odrębnie w butelce tak ale już ta, stanowiąca zalewę ryb w puszce lub dodatek do innych produktów raczej niekoniecznie.  Współczesna chemia działa cuda.

W 2013 roku, przy okazji afery z fałszowaną wołowiną w klopsikach Ikea, w której wykryto domieszkę koniny, w całej Europie przeprowadzono kontrole pod kątem czystości mięsa w przetworach mięsnych.

W jej wyniku w Wielkiej Brytanii wykryto między innymi pierogi z mięsem, w których jak to ładnie określili, nie stwierdzono obecności DNA pochodzenia zwierzęcego.

Z jednej strony dziwie się producentowi, że mając idealny produkt dla vegan nie zrobił z tego biznesu, z drugiej jak widać chemia naprawdę działa cuda – nikt nie zorientował się, że je pierogi z mięsem bez mięsa. Co zatem było w środku ? Wolę nie zgadywać.

Na pewno zwróciliście uwagę na to, że większość wędlin sklepowych ma praktycznie taki sam smak. Wcześniej podawałem przykład soku i lodów truskawkowych, które też niezależnie od pory roku smakują tak samo, a przecież jednak prawdziwe owoce (gdyby tam były) smakują za każdym razem inaczej. Można by mnożyć przykłady.

Smak, zapach i konsystencja żywności produkowanej przemysłowo zależą tylko i wyłącznie od dodatków, których sami z siebie nigdy nie wzięlibyśmy do ust.

Nośniki smaku w postaci sztucznie dodawanych w dużych ilościach tłuszczu utwardzonego, soli i cukru, do tego aromaty, emulgatory, konserwanty, dodatki uzależniające – cały arsenał chemii odpowiadającej za smak, zapach, kolor, konsystencję, trwałość produktu i przywiązanie klienta – wszystko po to żebyś zachwycił się danym produktem i najlepiej dostał ślinotoku na sama myśl o nim.

Zadziwiające jest to, że ten ślinotok mija zazwyczaj zaraz po włożeniu go do ust. No chyba, że ktoś ma już kompletnie wyprany smak. W końcu smaków trzeba się nauczyć … 

Do tego oczywiście cała gama chwytów marketingowych na poziomie opakowania produktu, jego ekspozycji i promocji, w tym reklamy kierowane do małych dzieci jako głównych odbiorców – jakie to słodkie 🙂

Patrzyliście kiedyś na skład gorzkiej czekolady ? Nie zastanawiało Was po cholerę (w większości przypadków) produkować ją z odtłuszczonego kakao po to żeby dodawać do niej oddzielnie tłuszcz kakaowy ?

Powiedzmy sobie szczerze – tłuszcz pozyskiwany z naturalnego ziarna kakaowca jest bardzo drogim surowcem, który być może zostanie użyty do produkcji ekskluzywnych kosmetyków. A tłuszcz kakaowy dodawany do czekolady ? Pod tym określeniem może kryć się wszystko.

W ten sposób to co kupujemy pozbawiane jest większości cennych składników, zastępowanych przez bezwartościowe, często szkodliwe substytuty.

Tak, nie wygląda to fajnie. Połączenie najgorszej jakości tłuszczu, węglowodanów z mnóstwem chemii daje w efekcie coś, z czym nasz organizm kompletnie sobie nie radzi.

Problem leży nie w tym, że coś tam jest rakotwórcze, trujące czy po prostu kompletnie pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych. 

Na coś trzeba umrzeć – w końcu oddychanie też jest szkodliwe (tym, czym zazwyczaj oddychamy)

Prawdziwy problem polega na tym, że wysoko przetworzona żywność, produkowana na skalę przemysłową, kompletnie rozwala nasz metabolizm.  

To jest właśnie największy problem – bynajmniej nie to, ile coś ma kalorii. 

W konsekwencji nasz organizm wywiesza białą flagę, nie panując nad tym co się dzieje z cukrem, insuliną i sam nie wiem czym jeszcze. Kompletna porażka. 

Tyjemy jedząc pompowany, sztuczny chleb, smarowany jakimś podłym tłuszczem utwardzonym, z chemicznymi wędlinami nafaszerowanymi glutaminianem sodu (żeby tylko), najlepiej z dodatkiem ketchupu czy majonezu, które z pomidorami czy jajkami mają naprawdę niewiele wspólnego, albo jeszcze lepiej jakimiś sosami o bliżej nie określonym składzie. Ile mam serwuje taki zestaw swoim dzieciom codziennie na śniadanie ? Już nawet nie czepiam się parówek.

Stopniowo wykańczamy nasz metabolizm zupkami w proszku, pakowanymi długoterminowymi rogalikami z nadzieniem , batonikami, napojami gazowanymi i pseudo sokami z syropem glukozowo-fruktozowym, pompowanymi bułeczkami, chemicznymi wędlinami, całą masa różnych świństw do smarowania pieczywa, gotowymi daniami z długim terminem przydatności do spożycia, produktami light i mnóstwem innych produktów, często lansowanych jako fit czy cholera wie jak jeszcze. Długo by wymieniać.

A potem się dziwimy, że mamy napady głodu, puchniemy, mamy zgagę, wzdęcia, wysiada nam wątroba czy inne tego typu atrakcje.

No zawsze można sobie na to łyknąć jakiś suplement diety i do przodu …

Krótka zagadka, co to za przysmak ? :

białko jaja w proszku

cukier
jęczmienny ekstrakt słodowy
laktoza
lecytyna sojowa (E 322)
miazga kakaowa
naturalny ekstrakt z wanilii
odtłuszczone mleko w proszku
serwatka w proszku (z mleka)
sól
syrop glukozowy
tłuszcz kakaowy
tłuszcz mleczny
tłuszcz palmowy
zhydrolizowane białko mleka

Brzmi smakowicie, no nie ?  

No dobra. Jak nie dać się zwariować w tym wszystkim. W końcu coś trzeba jeść.

Prawda jest taka, że raczej nie polecimy do lasu polować na coś do jedzenia. Uprawianie własnych ziemniaków czy pomidorów, czy choćby pieczenie chleba,  jest ekstra rozwiązaniem ale poza zasięgiem większości z nas.

Trzeba podejść do tego zdroworozsądkowo i znaleźć jakiś kompromis.

W normalnych warunkach nie ma sensu popadać w histerię. Nasz organizm, w tym wątroba, naprawdę zniosą wiele. 

Niestety jeżeli masz mega BMI, hodowane na przestrzeni lat, trudno nazwać to normalnymi warunkami.

Twój organizm jest w stanie, w którym potrzebuje żebyś wyciągnął do niego pomocną dłoń. Potrzebuje wytchnienia.  Od dłuższego czasu pewnie w tej czy w innej formie próbuje dać Ci do zrozumienia, że ma dość. Najlepiej widzisz to chociażby na wadze.

Dlatego zamiast patrzeć tęsknym wzrokiem na „Snickersa”, wchłanianego przez jakiegoś szczupłego jegomościa, zanim rzucisz się do sklepu przyjmij do wiadomości, że jemu ten jeden „Snickers” dużej różnicy nie zrobi ale Tobie jak najbardziej tak.

I kompletnie nie chodzi tu o liczbę kalorii – będę powtarzał to do znudzenia.

Jeżeli naprawdę chcesz schudnąć w pierwszej kolejności musisz stopniowo ograniczyć w swojej diecie produkowaną na skalę przemysłową żywność wysoko przetworzoną i zastąpić ją w miarę możliwości produktami naturalnymi, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. I bynajmniej nie mam na myśli tylko słodyczy.

Masz ochotę na pizzę ? Ok.

Najlepiej byłoby gdybyś zaprosił znajomych i zrobił ją sam w domu (przy okazji dobrze by było gdybyś nie zjadł sam całej na raz – po to CI znajomi). Dobierz starannie składniki. Użyj świeżych warzyw i dobrej jakości sera żółtego a nie jakiegoś badziewia seropodobnego, bo tanie. Sos pomidorowy idealnie też byłoby zrobić samemu ze świeżych pomidorów z listkami świeżej bazylii – internet jest pełen fajnych przepisów. Jeśli kupujesz gotowy przeczytaj skład i wybierz taki, w którym mają szansę być pomidory 🙂

Taka pizza będzie naprawdę przepyszna i z czystym sumieniem będziesz mógł sobie na nią pozwolić.

Nie masz czasu żeby bawić się w kucharza ? Nie bardzo jest do kogo wbić się na sępa ? Wybierz się do jakiejś małej, lokalnej pizzerii, najlepiej takiej, w której wyrabiają ciasto na Twoich oczach. Zwróć uwagę na sosy i nie przesadzaj z nimi. Raczej unikaj wędlin w składzie – będą kiepskiej jakości. Spróbuj nie zamówić pizzy XXL dla samego siebie – zawsze możesz tu wrócić następnego dnia.

W ostateczności idź do jakiejś sieciówki – chociaż musisz się liczyć z tym, że to nie będzie już z pewnością produkt naturalny.

Zdecydowanie nie powinieneś natomiast kupować gotowej pizzy w sklepie, do odgrzania w piekarniku lub mikrofali. 

Tak – znam gorsze produkty niż mrożona pizza. Na tym przykładzie pokazuję CI jedynie na czym mają polegać zmiany i wybory, których będziesz musiał dokonywać, jeśli chcesz schudnąć.

Popatrz na to co jesz i zastanów się co mógłbyś zamienić na rzeczy mniej przetworzone. 

Klopsiki na obiad ? Fajna rzecz – nie chce Ci się ich robić samemu poproś mamę albo kogoś z bliskich. Kupowanie gotowych sklepowych klopsików w słoiku to beznadziejny pomysł. To już chyba lepsza byłaby ta mrożona pizza (ale głęboko mrożona a nie długoterminowa z lodówki).

Nie będę mnożył przykładów, wiesz już chyba o co chodzi.

Im więcej żywności wysoko przetworzonej wyeliminujesz ze swojej diety, tym większe masz szanse na ustabilizowanie swojego organizmu i schudnięcie.

Wcale przy tym nie musisz bardzo ograniczać ilości tego co jesz (w granicach rozsądku oczywiście). 

Nie musisz też nagle zmieniać wszystkiego o 180 stopni i  od jutra robić zakupów tylko w sklepach ekologicznych. Po prostu użyj mocy i kieruj się zdrowym rozsądkiem.

Jak widzisz nie oczekuje od Ciebie jakiś mega wyrzeczeń tylko żebyś przestał traktować samego siebie jak śmietnik, do którego wrzucasz co popadnie. 

                   178 kg. Listopad 2015 r.

Wiesz dlaczego ludzie nie szanują grubych ? A dlaczego mieliby szanować skoro Ty sam tego nie robisz ???

Podsumowanie – czyli kawa na ławę

5,7 kg do granicy 100 kg … 

Miesiąc temu, 27.08.2018 r. o godzinie 7:47  ważyłem dokładnie 111,8 kg

Przez ostatni miesiąc zrzuciłem 6 kg.

A jak Wam idzie ?

Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba oprócz mnie uwierzyła, że jednak można rozprawić się z otyłością 🙂

 

Trochę ostatnio znowu przynudzałem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jeszcze tylko małe podsumowanie i koniec z tym. Przejdę do tego, co konkretnie zmieniłem w swoim menu żeby stracić status najgrubszej osoby wśród znajomych.

Tak – jeszcze do nie dawna nie znałem osobiście nikogo grubszego od siebie. 

Dzisiaj, cóż …. myślę, że kilka osób się znajdzie 😉 

Tak dla samego siebie, żebym miał czyste sumienie i nie wracał już do tego:

PODSUMOWANIE

Jesteś naprawdę otyły i od dłuższego czasu nie potrafisz sobie z tym poradzić ?

Z dużym prawdopodobieństwem mogą być tego następujące przyczyny:

  • objadasz się na okrągło (zajadasz stres, niepowodzenia czy inne rzeczy)
  • jesz względnie normalnie ale w ciągu dnia spożywasz dużo przekąsek
  • masz obniżoną wrażliwość na insulinę
  • masz problem z tarczycą

albo dowolna kombinacja powyższych.

Z trzema pierwszymi przyczynami można sobie stosunkowo łatwo poradzić (no może oprócz reakcji stresowych) i na tym chciałbym się dalej skupić.

Objadanie się i konieczność sięgania po przekąski zazwyczaj wynika z dużych skoków poziomu cukru we krwi – wtedy jakaś siła zmusza Cię do pójścia i nawpychania się albo szukania czegoś słodkiego, pomimo tego, że wiesz że to kiepski pomysł. W którymś momencie zamienia się to w uzależnienie i problem wymyka się spod kontroli.

Gdy ustabilizujesz skoki cukru we krwi będzie Ci dużo łatwiej nie objadać się i nie sięgać co chwila po coś dobrego. Jako dodatkowy bonus wpłynie to bardzo korzystnie na ew. problemy z obniżoną wrażliwością na insulinę – a jeśli ich nie masz, zadziała profilaktycznie w tym zakresie.

Kiedy masz już obniżoną wrażliwość na insulinę to możesz jeść bardzo mało a i tak nie schudniesz. Ludzie z insulinoopornością tyją od samego „patrzenia” na pieczywo 🙂 Musisz więc wpierw poradzić sobie z tym problemem bo będziesz skazany na ciągłe porażki i frustrację z tego tytułu.  Przy czym wcale nie musisz rezygnować z pieczywa żeby nie było.

Insulinooporność jest problemem cywilizacyjnym – wynika głównie ze złych nawyków żywieniowych i jedzenia w dużej ilości wysoko przetworzonej żywności, która zaburza gospodarkę węglowodanową organizmu.

Z roku na rok coraz więcej osób będzie miało z nią problem jeśli się nie opamiętamy – wystarczy spojrzeć na ulicę – gołym okiem widać, że w bardzo szybkim tempie przybywa ludzi grubych i otyłych.

Popatrzcie na swoich znajomych – ilu z nich jakby „urosło” od jakiegoś czasu ?

Myślisz, że naprawdę wszyscy nagle rzucili się na jedzenie i zaczęli się objadać ?

Jeszcze raz podkreślam, że obniżona wrażliwość na insulinę (insulinooporność) nie jest chorobą i nie jest absolutnie jednoznaczna z cukrzycą. Jest jedynie jednym z czynników ryzyka cukrzycy, podobnie jak otyłość, brak ruchu, zła dieta, nadciśnienie czy podeszły wiek.

Trzeba jednak przyznać, że rozprawiając się z nią wyeliminujesz większość z czynników ryzyka cukrzycy. Więc jeśli masz możliwość upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu to chyba warto 🙂

Ważne jest żeby sprawdzić czy i w jakim stopniu problem dotyczy także Ciebie ponieważ przy insulinooporności powinno się jeść mniej posiłków dziennie.

W normalnych warunkach dietetycy zalecają żeby jeść często w małych ilościach, nawet 5 do 6 posiłków dziennie.

Przy insulinooporności dobrze jest zmniejszyć liczbę posiłków do 3-4 dziennie tak by dać organizmowi czas na odpoczęcie od insuliny. 

Dlatego dobrze jest wiedzieć co tak naprawdę jest nam potrzebne żeby nie wylać dziecka z kąpielą.

Bardziej łopatologicznie nie potrafię tego przedstawić. 

Insulinooporność czyli karty na stół …

2 kolejne dni za nami. Waga jakoś nieszczególnie przejęła się moim weekendowym obżarstwem i idzie sobie spokojnie w dół. Miło z jej strony.

Niezależnie od tego czy masz 5 czy 50 kilogramów nadwagi a może wręcz wzorcowa wagę, regularne jedzenie posiłków i nie podjadanie między nimi na 100% Ci nie zaszkodzi.

Przy niewielkiej nadwadze w zasadzie nic więcej nie trzeba.

Gdy tylko zrozumiesz, że nic pomiędzy posiłkami oznacza po prostu NIC *,

*  nie dotyczy wody oraz niesłodzonej herbaty, parzonych ziółek (typu mięta) lub kawy (bez mleka, cukru, słodzików, miodu. owoców, itd. itp.)

łatwo stracisz te parę kilogramów nadwagi lub utrzymasz się we właściwej wadze, nawet jeśli lubisz dobrze zjeść.

Jednak tak jak kiedyś zadeklarowałem:

Ten blog skierowany jest do zatwardziałych recydywistów, którzy dorobili się (z przyczyn poza medycznych) BMI na kosmicznym poziomie i próbują od dłuższego czasu bezskutecznie coś z tym zrobić. 

Jeżeli od dawna jesteście otyli i próbowaliście już prawie wszystkiego z mizernym skutkiem, a dodatkowo nie chorujecie na coś, co mogłoby za taki stan rzeczy odpowiadać, pora sprawdzić co dzieje się z cukrem i insuliną w Waszym organizmie.

Tak na marginesie samo sprawdzenie też nikomu nie zaszkodzi.

W większości wypadków regularne jedzenie posiłków i nie podjadanie między nimi pozwala wyregulować organizm, ograniczyć napady głodu i chęć szukania czegoś dobrego (tzw. klasycznego niedojadka) a także wyeliminować zaburzenia związane z osłabieniem reakcji organizmu na insulinę. 

Jeśli często coś podjadasz (tu winogronko, tam cukierek czy kostka czekolady za chwilę kawka z mlekiem albo puszka coli) to masz notorycznie podwyższony poziom insuliny we krwi. Wcześniej czy później Twój organizm przyzwyczai się do tego i insulina przestanie działać tak jak powinna.

W skrajnych przypadkach prowadzi to do tzw. insulinooporności. 

Jeżeli jesteś naprawdę recydywistą jest duża szansa, że masz z tym problem. Musisz sprawdzić czy i ew. jak duży. 

Ogólnie problemy z metabolizmem węglowodanów i mniejszą lub większą opornością na insulinę nie dotyczą bynajmniej tylko ludzi otyłych.

Jeżeli jednak jesteś gruby i masz z tym problem, Twoja trzustka produkuje zbyt wiele insuliny.  A wtedy jak być może pamiętasz:

Wniosek nr 2: Nie spalisz ani grama zbędnego tłuszczu jeśli masz podwyższony poziom insuliny.

Dlatego gdy wszystko inne zawodzi, musisz sprawdzić czy przypadkiem nadmierny poziom insuliny nie blokuje Ci możliwości utraty wagi.

Po co to sprawdzać ?

Żeby zoptymalizować dalszą strategię działania:

  • jeżeli nie masz z tym większego problemu, to o czym pisałem do tej pory powinno Ci wystarczyć – musisz jeść regularnie, nie podjadać zbyt często, trochę się poruszać i powinno być ok. Po prostu daj sobie trochę czasu – zobaczysz, że z czasem wyrówna Ci się poziom cukru i będzie Ci coraz łatwiej oprzeć się rożnego rodzaju pokusom. W końcu w jakiś sposób nabrałeś zbędnych kilogramów – raczej nie na siłowni 🙂 Pewnie z resztą doskonale wiesz na czym zazwyczaj się wykładasz – spróbuj to ograniczyć lub wyeliminować. 
  • jeżeli masz zbyt długo utrzymujący się wysoki poziom insuliny będziesz musiał skorygować swoje menu. Samo regularne spożywanie posiłków może nie wystarczyć. Czyli dieta. Brzydkie słowo ale wcale nie oznacza konieczności jakiś ekstremalnych wyrzeczeń.  Nie nazywajmy tego z resztą dietą. Musisz trochę zmienić sposób odżywiania się. To jest ścieżka, którą pójdziemy razem dalej.  Bez rozprawienia się z wysokim poziomem insuliny nie masz szansy schudnąć. 
  • W skrajnych przypadkach być może potrzebne będzie po prostu leczenie farmakologiczne. Dlatego zawsze warto skonsultować wyniki z lekarzem, jeżeli są powyżej normy.

Jak to sprawdzić ?

Krzywa cukrowa (bardziej naukowo doustny test obciążenia glukozą).  Proste badanie laboratoryjne. W zasadzie można je zrobić odpłatnie od ręki bez żadnego skierowania. 

Idziesz rano na czczo do punktu pobrań i pobierają Ci krew. Nie możesz jeść nic 12 godzin wcześniej i pić alkoholu przynajmniej na 24 godziny przed badaniem. 

Po pobraniu krwi wypijasz szklankę roztworu glukozy (musisz sobie wcześniej w aptece kupić opakowanie glukozy 75g).

Kolejne pobrania krwi robią Ci po 1 i 2 godzinach od wypicia glukozy. W tym czasie nie wolno CI wykonywać żadnego intensywnego ruchu – musisz siedzieć spokojnie na miejscu przez 2 godziny i tyle.

Ważne jest żeby było to pełne badanie z oznaczeniem poziomu glukozy i insuliny. Samo badanie glukozy jest badaniem diagnozującym cukrzycę a nie o to nam chodzi. 

Insulinooporność jako taka nie jest chorobą tylko jak to ładnie nazywają, zaburzeniem metabolizmu 🙂 Zwiększa ryzyko rozwoju stanu przedcukrzycowego oraz ostatecznie cukrzycy typu 2 (podobnie jak otyłość, brak ruchu i inne czynniki ryzyka) ale nie należy mylić jej z cukrzycą – wcale nie musi mieć z nią nic wspólnego. 

Dla nas ważne jest to, że zależnie od jej stopnia, utrudnia lub wręcz uniemożliwia schudnięcie. 

Wyniki

🙂 … pozwólcie, że nie będę bawił się w lekarza. Umówmy się, że każdy na własną odpowiedzialność sprawdza, w której grupie się znajduje.

Prawdziwa, grecka musaka … kiedyś dał bym się za nią pokroić 🙂 Dzisiaj co prawda też – na szczęście nie mam zbyt wielu okazji 🙂

 

No dobra – zrobiło się poważnie ale jakby to powiedzieć ….  temat jest poważny.

Moi drodzy szczupli inaczej – to w sumie jest proste – albo chcecie schudnąć albo tylko ponarzekać jak to nie możecie tego zrobić.

Przez 20 lat nie byłem w stanie schudnąć tylko dlatego, że uwierzyłem w te brednie, że to wyłącznie kwestia ilości spożywanych kalorii.  

Więc jak kretyn liczyłem te kalorie… i liczyłem… i co z tego wyszło ? 

Szkoła teatralno-baletowa, sala pełna studentów. Wchodzi wykładowca i mówi: – Dziś będziemy wystawiać Jezioro Łabędzie – szukam chętnych do zagrania. Wstaje bardzo gruby student, 160 kg żywej wagi i mówi – Ja mogę zagrać jezioro 🙂

To co ? Tak dla rozluźnienia atmosfery – gotowi żeby zagrać łabędzia 😉 ?

Veni, vidi i do tego chyba vici :)

Wyznaczony cel na weekend: nie popłynąć. Waga w poniedziałek rano co najwyżej 107,3 kg (poziom z piątku rano).

Wynik:

Veni vidi i chyba vici …  tak – to naprawdę działa 🙂

Wystarczy jeść w miarę regularnie, odczepić się od żywności wysoko-przetworzonej (o tym trochę później), nie podjadać między posiłkami i w wersji dla ambitnych przejść się na długi spacer z psami (mogą być sąsiada).

Rezultat … 0,5 kg w dół. Znowu niezbyt dużo ale w końcu to nie są wyścigi. No i menu jakby mało dietetyczne 🙂

W tym „sporcie” dużo ważniejsze jest systematyczne robienie małych kroków we właściwym kierunku niż jakieś spektakularne jednorazowe osiągnięcia.

Obiecałem sobie, że nie będę Was raczył opisem i zdjęciami swoich posiłków ale w tym przypadku zrobię mały wyjątek – chciałbym do końca rozliczyć ten weekend i pokazać Wam jak to wygląda w praktyce na moim przykładzie. 

Nie jest to żadne wzorcowe menu ani nic z czego mógłbym być dumny albo się wstydzić – po prostu to co zjadłem. To co było tak jak było … jak mawiają – bez ściemy 😉

Na tym etapie nie chce tego w żaden sposób komentować tylko pokazać Wam tak jak to wyglądało, bez żadnego kolorowania i upiększania.

Sobota, 22.09.2018

Jeśli już musisz raz na jakiś czas sięgnąć po coś „słodkiego” do kawy, najlepiej upiecz to sobie sam (byle nie z torebki).

 8:00 mega kubek kawy z ekspresu (podwójne espresso) z mlekiem 3,2% tłuszczu (sklepowe, „świeże” z Piątnicy) + 2 babeczki domowego wypieku (wiem – nie powinienem – ale przynajmniej mniej więcej wiem co jest w środku … no dobra – coś tam jednak czasami skomentuję)

 

9:00 śniadanie

2 kromki chleba z płaskurki z kminkiem na zakwasie (mały eksperyment – zwykle jem żytni lub żytnio orkiszowy) z awokado, nasionami chia, mega tłustym serem wiejskim, pomidorami (nie sklepowe) – wszystko posypane babką lancetowatą.

 

10:00 – 12:00 zakupy na targowisku ( o tym później – w każdym razie nic nie podjadałem) 

12:30 „lunch”

Zupa szczawiowa – taka trochę w formie kremu. Pyszna (a nie przepadam za szczawiem) – bardziej smakowała jak ogórkowa niż szczawiowa. Menu obiadowe z „Łochowianki”. Nie robiłem zdjęcia żeby nie pomyśleli, że to na twarzoksiążkę. Drugie danie wziąłem na wynos. 

Żeby nie zgłodnieć zbyt szybko doprawiłem małym espresso z mlekiem.

16:00 „obiad”

No tu trochę popłynąłem. Głównie dlatego, że jak zawsze miałem wielką ochotę na spróbowanie porannych zakupów z targu i nie bardzo miałem chęć na klasyczny obiad. Ostatecznie zjadłem sam już nie wiem dokładnie ile i czego. Na pewno były to:

  • świeży ser biały (pyszny, słodki, taki jak dawniej robiło się samemu w domu z PRL-owskiego mleka z butelkach – jak w Alternatywy 4)
  • tegoroczne, jeszcze mokre, orzechy laskowe
  • równie świeże orzechy włoskie
  • śliwki węgierki (małe, niezbyt słodkie – chłop zarzekał się, że z własnego drzewa – mogły być bo takie niewzględne jakieś)
  • działkowe małe, ciemne winogrona – no tych to chyba opchnąłem z kilogram
Tego nie było w planach zakupowych ale 4 kg działkowych winogron za 2zł/kg … nie mogłem się oprzeć. Uwielbiam je 🙂
  • pasztecik z kapustą z grzybami (zasłodziłem się winogronami) – w sumie to straszne świństwo , zdecydowanie nie polecam – to jedyna rzecz, której żałuję w ten weekend z perspektywy czasu.
  • kawa z mlekiem wiejskim (na poprawę smaku po paszteciku i zakończenie procesu „odsładzania” po winogronach)

Ważne jest to, że ostatecznie zrobiłem z tego 1 ograniczony w czasie „posiłek”, który zakończyłem kawą i potem do kolacji nic. Myślę, że spokojnie było to powyżej 1000 kcal, w tym same winogrona pewnie z 700 kcal.

19:30 „kolacja”

Nadal nie byłem głodny po opchnięciu kilograma winogron z dodatkami. Trochę dla zasady a trochę dlatego, że od dłuższego czasu miałem ochotę, zjadłem gruby (centymetrowy) plaster sera żółtego (Edam rycki – no nie jest to taki prawdziwy holenderski czy szwajcarski ser żółty ale nic lepszego w okolicy nie mieli)

20:30 Piwo Desperados (chyba Nocturno)

W tzw międzyczasie, w ciągu dnia, piłem jeszcze kawę z mlekiem (tym razem prawdziwym od krowy) ale sam już nie pamiętam dokładnie kiedy i ile.

Niedziela, 23.09.2018

7:30 – 8:30 intensywny spacer z psami po lesie i okolicznych polach

8:30 podwójne espresso z mlekiem wiejskim bez słodkich dodatków

9:00 śniadanie

2 kromki chleba j.w., tym razem z masłem wiejskim (gdy przeciągasz po nim nożem zbierają się za nim kropelki maślanki), dużą ilością sera białego, kupionego dzień wcześniej na targu i z rzodkiewkami. Do tego nasiona chia i łuskane nasiona konopi.

Owoce strasznie wciągają – bezpieczniej jest wydzielić sobie porcję jako posiłek i ją zjeść. Wtedy łatwiej się od nich odkleić.

13:00 drugie śniadanie

Porcja winogron i węgierek. Razem pewnie też coś ok 1 kg.

 

 

Kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą zasmażaną. jakieś 1000-1200 kcal w zależności od źródła.

 

16:00 obiad

„Sobotnie” drugie danie z „Łochowianki”.

Kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą zasmażaną. Prawdziwa bomba kaloryczna 🙂

 

20:00 kolacja

Pyszne, twarde i bardzo soczyste jabłko odmiany Malinówka (wczorajszy zakup na targu). Długo gryzione 😉 Po takim obiedzie człowiek na prawdę nie ma ochoty żeby się nawpychać na kolację 🙂

Koniec

Tak to wyglądało. Do tego w weekend wypiłem w sumie 1,5 litra mleka od krowy, jako dodatek do kawy.  

Jak to wszystko wygląda od strony kalorii ? 

W sobotę jakieś 2600 kcal  (100 babeczki, 600 śniadanie, 200 zupa krem, 1200 „lunch”, 200 ser żółty + 270 Desperados ).

W niedzielę coś ok. 2500 kcal (700 śniadanie, 700 winogrona, 1000 schabowy z kapustą zasmażaną, 90 jabłko).

Do tego 1,5 litra mleka prosto od krowy – jakieś 1200 kcal. 

Razem: 6300 kcal w 2 dni. Średnio 3150 kcal dziennie …

Czujecie to ? Po zjedzeniu przez weekend średnio ok. 3000 kcal dziennie wszedłem na wagę i zamiast płaczu promienny uśmiech 🙂

Oczywiście jest jeszcze piątek (107,3 kg to była waga z piątku rano) więc niech będzie, że te 0,5 kg zrzuciłem w piątek  a przez weekend nic.

Ale nawet wtedy czy to nie piękne ?

Cały czas właśnie to chcę Wam powiedzieć. Nie trzeba się głodzić, katować na siłowni, jeść jakiś świństw typu produkty odtłuszczone czy light, łykać suplementów diety. 

A co trzeba ?

Przemyślcie to. Jakby ktoś nie doszedł do sensownych wniosków następnym razem postaram się wyłożyć kawę na ławę.

Zakupy na targowisku

Do rozliczenia weekendu zostało podsumowanie sobotniej wizyty na targu.

Poszło całkiem nieźle. 

Po pierwsze wytłumaczyłem sobie, że wszystkiego przecież nie wykupią i pojechałem później (po śniadaniu). Pozwoliło mi to nabrać pewnego dystansu do smakołyków.

 Co prawda nie zrobiłem listy zakupów ale miałem ją intensywnie opracowaną w głowie. W efekcie kupiłem prawie to, po co pojechałem: ser biały, mleko, pomidory, jajka, 3 jabłka, orzechy i śliwki – to ostatnie w dużo mniejszych ilościach niż ostatnio.

Jedyny ponadprogramowy zakup to 1 makrela wędzona i skrzynka winogron. Pewnie powinienem kupić 1 kg winogron a nie jak kretyn 4 kg. Cóż – babcia chciała się ich pozbyć i zrobiła „promocję” 2 zł/kg.  Tak wiem – olać promocje … jak widać wcale nie jest łatwo 😉 Zwłaszcza jeśli dotyczą czegoś dobrego, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. No i szkoda trochę babci jak tak stała z winogronami …

Wracając zatrzymałem się żeby zjeść normalny posiłek. Zanim zdążę się nawpychać czegoś po drodze.

Wynik ? Pół na pół – nie poszło źle ale muszę pamiętać, że mam z tym problem i się pilnować w weekendy. Sobotni „obiad” jest tego wyraźnym dowodem.

Uzależnienie od jedzenia tak naprawdę w niczym nie różni się od alkoholizmu czy nałogowego palenia. Trzeba się pilnować i tyle.

Podobnie jak przy alkoholu możesz być uzależniony od jedzenia, nie zdając sobie z tego do końca sprawy. 

Sztuka przetrwania PPS czyli rozliczenie tygodnia

Nadszedł piątek i pora sprawdzić czy to o czym piszę ma w ogóle jakiś sens 🙂

Dla przypomnienia w ostatnią sobotę zaliczyłem mega porażkę, w wyniku której waga poszybowała w jeden dzień o 1,5 kg do góry, do poziomu 109,6 kg.

Minął tydzień i można pokusić się o jego małe podsumowanie.

Jak widzicie, pomimo tego, że zdecydowanie dałem czadu w sobotę, wynik końcowy w skali tygodnia to -0,8 kg.

Niby niedużo – potrafiłem tyle zgubić w jeden dzień – ale przeliczając to na spadek wagi w skali miesiąca daje to ok. 3,5 kg.

To naprawdę bardzo przyzwoity wynik, nawet gdyby po drodze nic się nie wydarzyło. A wszystko to nadal bez żadnych wyrzeczeń, katowania się i nie wiem czego jeszcze – wręcz przeciwnie jak wiecie.

A przecież tak naprawdę zrzuciłem w tym tygodniu w sumie 2,3 kg …

Ok, przed nami weekend – spróbuję nad nim zapanować. Cel – waga co najwyżej 107,3 kg w poniedziałek rano.

Weekend jest ogólnie czasem rozprężenia po tygodniu pracy, więc przesadne trzymanie dyscypliny to jakby nie patrzeć trochę uprzykrzanie sobie samemu życia – chodzi o to żeby nie popłynąć i wrócić z niego z tarczą.

Często sami sobie tłumaczymy, że coś robimy tylko dla przyjemności bo chcemy, że nie stanowi to dla nas problemu żeby tego nie robić (papierosy, kawa, podjadanie słodyczy, czy inne codzienne rytuały …).

Czasami warto sprawdzić czy nie oszukujemy samych siebie i czy niewinna z pozoru czynność nie weszła nam w nałóg – czy tak naprawdę nie panujemy już nad nią tylko jeszcze o tym nie wiemy.

Od dłuższego czasu w weekendy pozwalałem sobie na zdecydowanie zbyt wiele – sam nie wiem czy nie weszło mi to w krew na tyle, że nie będzie łatwo z tym zerwać. Pora to sprawdzić.

Źródło: Zdjęcie własne. Kavo Beach. Kos. Grecja

Życzę Wam udanego weekendu. W przyszłym tygodniu postaram się napisać o tym, co konkretnie zmieniłem w swojej diecie, żeby glukagon (pamiętacie jeszcze o nim ?) miał większą szansę na wykazanie się 🙂  

Parys

PS. Bardzo jestem ciekaw Waszego odbioru tego, o czym piszę (no chyba, że jestem tu sam 🙂 ). W każdym razie miło by było otrzymać od Was raz na jakiś czas informację zwrotną na maila (kontakt)  czy w komentarzu – zwłaszcza jeśli ktoś podjął rękawicę 🙂

Sztuka przetrwania postscriptum

Tak na potwierdzenie tego, o czym pisałem wczoraj, wynik z dnia dzisiejszego.

Osobiście mam mieszane uczucia związane z porażkami.

Z jednej strony porażka to porażka … z drugiej … 

W pewnym sensie porażki mogą stanowić swoistego rodzaju wentyl bezpieczeństwa.

Jeżeli nauczysz się sobie z nimi radzić paradoksalnie mogą zwiększyć Twoje szanse na końcowy sukces.

Większym problemem jest codziennie zjadane ciastko, rytualnie do kawy, niż jednorazowe zjedzenie nawet 5 ciastek.

Na tym ostatnim oczywiście ucierpi Twoja wątroba ale szanse żeby to się gdzieś odłożyło na stałe są stosunkowo niewielkie. Jeśli unormujesz sobie kwestie związane ze skokami poziomu cukru i insuliny we krwi Twój organizm powinien sobie z tym poradzić.

Do czasu gdy nie zaczniesz zjadać regularnie 5 ciastek w każdy weekend. 

Zasada jest jedna – tak jak zawsze – wszystko z umiarem 🙂

Sztuka przetrwania …

Wszystkie rady, zasady i nie wiem co jeszcze są fajne ale prawda jest taka, że nikt nie jest robotem i przychodzi taki moment, że teoria lekko rozmija się z praktyką.

Jeżeli jesteś gruby to raczej nie dlatego, że konsekwentnie przestrzegasz zasad zdrowego odżywiania. 

Nawet najwięksi twardziele wcześniej czy później dadzą się złapać na zapach „gofra belgijskiego” na mieście i potem popłyną…

… tak, nie da się zrzucać dziesiątek kilogramów i nie ponieść po drodze żadnej porażki – ważne jest jednak to, żeby nauczyć się jak sobie z nimi radzić.

Tak na marginesie samo zjedzenie przykładowo gofra belgijskiego wcale nie musi być porażką – jeżeli tylko nie pójdziemy za ciosem i nie doprawimy podwójnymi frytkami (bo się przesłodziliśmy) a potem  sam nie wiem jeszcze czym. Z resztą nawet wtedy wcale nie wszystko jest stracone 🙂

Wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko niestety spróbować zachować umiar i jakieś sensowne proporcje. 

Jeden „gofr belgijski” tygodniowo, jako posiłek,  nie robi aż tak wielkiego problemu (chociaż powiedzmy sobie szczerze, że nie wnosi wiele oprócz chwilowej satysfakcji, mega wyrzutu insuliny i późniejszego kaca moralnego) .  Jednak jedzenie go codziennie raczej nie wróży nic dobrego. 

Na pewno więc w dawkowaniu sobie ekstremalnych przyjemności trzeba zachować zdrowy rozsądek.

Wszedłem dzisiaj na wagę i niby ważę tyle samo co przed weekendem.

Widać, że coś tam się wydarzyło po drodze,  bo normalnie pewnie powinno być w okolicy 108 kg ale dramatu teoretycznie nie ma.

Prawda jest jednak taka, że o ile ostatnio w ogóle w weekendy pozwalam sobie na dużo więcej, to w ostatnią sobotę po prostu popłynąłem. 

W konsekwencji z wagi 108,1 kg w piątkowy poranek poszedłem w górę o 1,5 kilograma – w sumie w 1 dzień. (109,6 kg w niedziele rano).

To oczywiście nie są kilogramy, które zdążyłyby się odłożyć na stałe ale tak – niewątpliwie poniosłem spektakularną porażkę.

Jak po czymś takim się podnieść ? Jak przegrać bitwę ale nie wojnę ?

Porażka z założenia nie jest czymś miłym. Ważne jest to, żeby wypracować sobie swój własny sposób radzenia sobie, gdy coś wymknie się spod kontroli.

Celem jest jak najszybszy powrót do normalnego rytmu i sposobu żywienia.

Dodatkowo, żeby ograniczyć ryzyko powtórki z rozrywki, fajnie byłoby zastanowić się co tak naprawdę się stało. Co poszło nie tak.

Przede wszystkim daruj sobie kaca moralnego – zjadłeś coś dobrego, dużo dobrych rzeczy … cóż – spróbuj się tym nacieszyć, żeby starczyło Ci na dłużej. Umartwianie się metodą na Zgredka nic Ci w tej sytuacji nie da. 

Odczekaj 3-4 godziny i zjedz normalny kolejny posiłek. Jeżeli skończyłeś się obżerać koło północy, napij się gorącej herbaty a rano zjedz normalnie śniadanie, tak jak gdyby nic się nie stało. Po obżarstwie musisz się ustabilizować a nie głodzić w ramach pokuty. Jednorazowe obżarstwo nie jest może czymś ekstra fajnym dla Twojej wątroby ale w szerszej perspektywie nie ma większego znaczenia. 2-3 dni równowagi i udana sesja w WC powinny załatwić temat. Chodzi tylko o to żeby nie weszło CI to w nałóg.

Przy okazji, jeśli już musisz, fajnie by było nawpychać się czegoś wartościowego – jeśli czujesz, że nie jesteś w stanie się powstrzymać, mimo wszystko lepiej jest zjeść tabliczkę gorzkiej czekolady z pomarańczami czy najeść się pistacji (jeżeli nie jesteś na nie uczulony i masz względnie zdrową wątrobę) niż lecieć do McDonalda na Big Maca.  

Jeżeli jednak masz głębokie przeświadczenie, że jedynie Big Mac da Ci prawdziwą satysfakcję z napchania się, pomimo tego, że jest to naprawdę straszne świństwo, zjedz go – inaczej będziesz chodził i ciągle czegoś szukał. Opchniesz mnóstwo bezsensownych rzeczy, żeby na koniec i tak go zjeść. Nie ma co – z czasem sam dojdziesz do wniosku, że nie wcale nie jest taki smaczny jak Ci się teraz wydaje 🙂 

Jak regularnie byś nie jadł, jak smaczne by nie były Twoje posiłki, zawsze znajdzie się coś co uwielbiasz, co nie mieści się na co dzień w Twoim jadłospisie. Spróbuj włączyć takie rzeczy okazjonalnie do swojej diety. Zwłaszcza te, które nie są jakimś przesadnym świństwem. Pozwoli Ci to zaspokoić potrzebę zjedzenia czegoś dobrego i uodpornić się na pokusy. Oczywiście nie działa to na długo więc jeśli masz problemy ze skokami w bok, musisz zadbać o to, żeby zaspokajać się w miarę regularnie.

Wracając do mojej porażki …

Zacząłem zastanawiać się o co chodzi z tymi weekendami i co poszło nie tak w ostatnią sobotę. 

Sobota to jest dzień, w którym jadę na targ żeby zrobić zakupy. Jak napisałem wcześniej, omijam szerokim łukiem hipermarkety. 

Na targowiskach w małych miasteczkach można naprawdę kupić fajne produkty. Oczywiście większość z nich pochodzi z giełd spożywczych ale są tez produkty prawdziwie lokalne, sprzedawane bezpośrednio przez rolników.

Targ ma jednak tę wadę, że zaczyna się ok. 5-6 rano i tak naprawdę żeby zrobić sensowne zakupy trzeba na nim być nie później niż o 8:00. 

Czyli w moim przypadku godzinę przed śniadaniem. Ne dość, że w ten sposób robię zakupy będąc głodnym to jeszcze z reguły nie wyrabiam się z powrotem przed 9:00, czyli rozjeżdżają mi się godziny posiłków. W konsekwencji kupuję więcej niż powinienem i mam potem klasycznego niedojadka w wyniku przeciągnięcia posiłku.

Tak naprawdę wystarczyłoby pewnie zrobić sobie śniadanie wcześniej, zabrać ze sobą  i zjeść o 8:00, bezpośrednio przed wejściem na targowisko. 

Zawalenie śniadania prawie zawsze kończy się mniejszą lub większą wpadką w ciągu dnia.

Do tego fajnie byłoby zrobić listę zakupów i się jej trzymać (z uwzględnieniem czegoś ekstra – w końcu to weekend).  Nawet jeśli wpadnie nam w oko coś spoza listy, na co mamy wielką ochotę, dobrze jest zastanowić się kiedy będziemy mieli czas żeby to wszystko zjeść – może trzeba po prostu wykreślić z listy coś innego. 

W sumie to po prostu warto posłuchać się „przykazań”, które sam spisywałem przed ostatnie 2 wpisy.  Nikt nie jest doskonały. W przyszły weekend spróbuję 🙂

Przy okazji dotarło do mnie, że chodząc głodny po targowisku podświadomie szukałem czegoś dobrego …

Świeże, jeszcze mokre orzechy laskowe – o tej porze roku pycha. Kupiłem kilogram. Pewnie można by było 0,5 kg ale co będzie jak przez tydzień wyschną i już nie będzie ? 

Niestety od samego kupienia nie maleje ochota na coś dobrego.

Pewnie, gdybym zjadł część na miejscu zamiast śniadania … 

W każdym razie dalej były orzechy nerkowca, suszona morwa, śliwki, orzechy arachidowe, prawdziwa miejscowa kaszanka – 2 rodzaje na wypadek gdyby z jednego źródła nie spełniła oczekiwań. Podobnie z prawdziwą kiełbasą (też 2 kawałki różnej) – do tej sklepowej nie podchodzę nawet na kilometr. Do tego prawdziwy ser wiejski … tak, to były udane zakupy …. zbyt udane 🙂 Tak właśnie się kończą zakupy, gdy jest się głodnym. Samo kupowanie kolejnych rzeczy (czy wkładanie ich do koszyka) nie zmniejsza tego uczucia. 

Teraz pytanie czy trzeba to wszystko zjeść na raz (jednego dnia czy w weekend) ?

… no niby nie ale jeśli kupiłeś same dobre i świeże produkty, których długo nie jadłeś i na które masz wielką ochotę … trudno się oprzeć.

W takiej sytuacji bezpieczniej byłoby po prostu nie kupować – nie tyle na raz 🙂

Na zakończenie wracając zaliczyłem lody i rurki z bitą śmietaną – w końcu cały czas byłem głodny a pełen bagażnik zakupów bynajmniej tego nie zmienił. Lody rzecz jasna sprawiły, że chwilę później głód wrócił z podwójną siłą. Potem poszło już z górki …

Tak więc jeśli zaliczyłeś wpadkę nie przejmuj się tym zbytnio. Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. Grill ze znajomymi, impreza z ekstra jedzeniem (i do tego za darmo 😉 ) … tak, jak fajnie byś sobie tego nie poukładał zawsze trafi się coś, co wybije Cię z rytmu.

Pamiętaj – najważniejsze jest to żeby się nie poddać i wrócić jak najszybciej do ustalonego planu dnia. Im szybciej Ci się to uda , tym mniej czasu zmarnujesz. 

Jutro rano mam nadzieję wrócić do wagi z ostatniego piątku. Gdyby się to udało, zostaną mi jeszcze 2 dni żeby w skali tygodnia odnotować spadek wagi. 

Jak widać nawet jeśli polegniesz, wcale nie musi to oznaczać jakiejś tragedii 🙂 Spróbuj nie robić tego zbyt często i tyle 🙂