Być jak John Goodman ;)

Powoli odrabiam straty po ostatnich ekscesach, jednocześnie delektując się kuchnia grecką i orzechami.

Kupiłem na targu 10 kg świeżych orzechów włoskich – są przepyszne.

Jeśli już mam się czymś objadać to zdecydowanie wolę orzechami i gorzką czekoladą (najchętniej z pomarańczami) 🙂

Mam trochę wyrzutów sumienia po wpisie Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana.

Przykłady potraw, którymi chciałem przełamać rutynę i wyjść na prostą nie są zbyt fortunne.

Na pewno nie zachęcam nikogo do rzucania się na naleśniki, jabłka w cieście czy o zgrozo lasagne, nawet warzywną. Kiedyś chyba nawet umieściłem ją na „czarnej liście”.

Z pewnością jeśli ktoś lubi, to dania te są bardzo smaczne i zrobione z głową wcale nie muszą być niezdrowe ale jako podstawa „diety” odpadają.

Podobnie jak przykładowo:

  • pierogi
  • krokiety
  • pyzy
  • knedle
  • leniwe
  • ogólnie tzw. potrawy mączne 
  • zapiekanki
  • pizza

i wiele innych potraw mających tę samą cechę:

trudno zjeść ich mało (kto przykładowo je jako posiłek 3 pierogi – a to zazwyczaj w zupełności wystarczająca porcja na raz) i bardzo łatwo złapać po nich niedojadka.

Dlatego jeśli czujecie, że potrzebujecie coś zmienić w diecie to zdecydowanie nie tędy droga.

Na pewno warto wprowadzić do diety coś, co będzie zawierało składniki, których może Wam brakować ale trzeba unikać potraw, po których łatwo stracić nad sobą kontrolę. 

Jem stosunkowo dużo gorzkiej czekolady (85% i więcej kakao)  i z tym akurat nie mam zamiaru walczyć. Chociaż tez oczywiście jak ze wszystkim, wskazany jest umiar.

Wszedłem nawet ostatnio na wyższy poziom wtajemniczenia – skusiłem się na czekoladę Lindta 99%  i wreszcie mi smakowała 🙂 Pamiętam, że za pierwszym razem nie byłem w stanie jej przełknąć.  Instrukcja na czekoladzie wręcz zachęca do pierwszych prób z mniej wytrawną czekoladą (rzędu 75% kakao co najwyżej).

Potrawy mączne i białe pieczywo to coś, czego obiektywnie rzecz biorąc należy unikać, jeśli nie chcesz mieć problemów z wagą. 

Podobnie jak ogólnie nadmiaru węglowodanów, które to mają bezpośredni wpływ na to, że tyjemy.

Dlatego różnorodna dieta i zmiany TAK

„Pierogi na boczku z  piwem”  ZDECYDOWANIE NIE 🙂

nawet w formie odmiany (wybaczcie za chwilę słabości).

Wracam do swojej diety „stołówkowej”:

Gotowana pierś z kurczaka z warzywami, kasza gryczaną i marchewką, Z sosem żeby nie przesadzić z „dietetycznością”.

No dobrze ale nie do końca o tym chciałem dzisiaj napisać 🙂

Kojarzycie Johna Goodmana ? O tym, że schudł usłyszałem jakiś czas temu ale teraz wpadł mi w oko artykuł, z którego wynika, że zrobił to mniej więcej tak samo jak ja – czyli w naturalny sposób – po prostu odstawiając śmieciowe jedzenie.

przed
po 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

przed (178 kg)
po (105 kg) 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

No nie jestem Johnem Goodmanem rzecz jasna i na szczęście nie miałem nigdy problemu z alkoholem (co najwyżej byłem colo-holikiem) ale gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, że to ma sens, polecam lekturę poniższego artykułu (nie ma zbyt wiele do czytania jakby co – to uwaga dla leniwych):

https://teleshow.wp.pl/john-goodman-wazyl-180-kg-schudl-najprostszym-mozliwym-sposobem-6319075378980993a

To naprawdę działa (nawet w USA) 🙂

I tym optymistycznym akcentem pora rozpocząć weekend.

„Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana”

Jak idealnie byś sobie wszystkiego nie poukładał przychodzi taki moment, że zaczynasz szukać odmiany.

Najprawdopodobniej wynika to z braku witamin czy mikroelementów. A może po prostu ze zmęczenia materiału. Nie zmienia to faktu, że jeśli w porę na to nie zareagujesz, może się to skończyć fatalnie.

Currywurst – Neubrandenburg, Niemcy 2013. Zdjęcie i konsumpcja własne.

W każdym razie, jeśli pomimo tego, że Twoja idealnie ułożona dieta działa rewelacyjnie, zaczynasz pozwalać sobie zbyt często na ekstra przyjemności i co gorsza zaczyna się to odbijać na Twojej wadze, oznacza to, że czas na zmiany.

Nie musisz od razu zmieniać wszystkiego o 180 stopni ale na pewno warto zareagować, jeśli nie chcesz wrócić do starej wagi – a uwierz mi, bardzo łatwo się zdekoncentrować i polec nie wiadomo kiedy.

Kilkukrotnie w ubiegłych latach pozbywałem się 20-30 kg nadwagi – do dzisiaj nie pamiętam jak to się stało, że za każdym razem w którymś momencie zacząłem powoli odpuszczać i ostatecznie przegrywałem.

To bardzo niebezpieczny moment, zwłaszcza gdy od dłuższego czasu Twój organizm musi rozstawać się powoli z kilogramami, na co z niewiadomych przyczyn nieszczególnie ma ochotę. 

Jeżeli coś zaczyna iść nie do końca po Twojej myśli pora wyłączyć autopilota i przejść na ręczne sterowanie. Żeby nie przespać momentu, w którym możesz z tym jeszcze coś zrobić.

Przede wszystkim zastanów się co w międzyczasie zdążyłeś odpuścić. Czasami możesz wyłożyć się naprawdę na drobiazgach.

Ostatnio piję zdecydowanie mniej zielonej herbaty, czy w ogóle herbaty. Zastąpiłem ją w dużej mierze kawą, na dokładkę z mlekiem.

To pierwszy punkt, z którym muszę się zmierzyć. 

Warto także pomyśleć o dodatkowym źródle witamin i mikroelementów. Z jakiegoś powodu ciągnie Cię do różnych dziwnych rzeczy. Niekoniecznie jednak mam na myśli suplementy diety czy preparaty witaminowe z apteki. Lepiej poszukać czegoś naturalnego.

Ja wróciłem do przyrządzania sobie co wieczór pyłku pszczelego.  3 łyżeczki na pół szklanki letniej wody do wypicia na rano (pyłek musi rozmięknąć przez noc). 

Z innych przemyśleń, od jakiegoś czasu weszło mi w rutynę jedzenie sera białego na śniadanie. Jest pyszny ale na dłuższa metę każda monotonna dieta stanowi bardzo realne zagrożenie.

Dlatego w ostatnią sobotę zamiast klasycznie pojechać na zakupy na targ, by kupić kolejną porcję białego sera na najbliższy tydzień, udałem się na zakupy pod Halę Mirowską w Warszawie.

Naturalnie po śniadaniu, żeby nie przesadzić z ilością zakupów.

Jest tam bardzo fajny grecki mini market, w którym mają przepyszny oryginalny jogurt grecki, oliwki, biały ser owczy (delikatnie słodki w smaku), twarde sery owcze i kozie, tzatziki, rożne rodzaje chałwy (w tym pomarańczowa – ekstra do kawy 😉 ) i wiele innych greckich specjałów na wagę. 

Wszystkie masakrycznie tłuste ale jak wielokrotnie powtarzałem, to nie  tłuszcz jest źródłem Twoich problemow przy odchudzaniu a węglowodany.

Dzisiejsze śniadanie: oliwki, orzechy włoskie, ser twardy kozi i owczy, kanapki z awokado i białym serem owczym oraz sosem tzatziki. Do tego jogurt grecki (nie załapał się na zdjęcie)

Ceny co prawda również niczego sobie – kilogram twardego sera owczego czy koziego to wydatek rzędu 90 zł ale wystarczy kupić naprawdę niewielki kawałek – na tym własnie o polega. W nagrodę możesz delektować się prawdziwą eksplozją smaku – to niesamowite jak w miarę jedzenia takiego sera zmienia się jego smak w ustach i na jak długo pozostaje. „Sklepowe” sery są przy tym zupełnie bez smaku.

Zanim zacząłem wprowadzać zmiany, zdążyłem dojść do 107 kg . Kompletnie bez sensu ale najważniejsze to się nie przejmować i przede wszystkim za nic nie odpuszczać.

 

 

 

Generalnie najłatwiej łapie się kilogramy wieczorem. Pod tym względem najbezpieczniejsze jest śniadanie – tu naprawdę możesz się nie ograniczać.

Oprócz zachowania przerw pomiędzy posiłkami i nie podjadania to podstawowa „złota myśl”, którą warto wziąć do siebie jeśli chcesz odnieść sukces. 

Wieczorne piwo to 0,5-1 kg ekstra na wadze. Jeśli dołożysz do tego frytki czy inne przekąski może być więcej.

W swoim czasie (Veni, vidi i do tego chyba vici 🙂 ) w ramach eksperymentu zjadłem w weekend ponad 6000 kcal i straciłem na wadze – nie muszę dodawać, że większość tych kalorii zjadłem nie w porze kolacji.

Jest to istotny problem, zwłaszcza gdy prowadzisz bogate życie towarzyskie, które zazwyczaj na złość grubasom toczy się w porze kolacji a nie śniadania (no pomijając kolacje ze śniadaniem) 🙂

W każdym razie naprawdę nie trzeba wiele – 3 wieczory w tygodniu i jesteś 3 kg do przodu. Jeżeli nie kontrolujesz na bieżąco wagi możesz się zdziwić. Dobrze jest o tym pamiętać.

Wracając do zmian – zdążyłem zareagować wprowadzając je wcześniej, dlatego przez ostatnie parę dni wróciłem z wagą poniżej 105 kg.

I to pomimo spotkania ze znajomymi w sobotni wieczór.  Naturalnie kosztowało mnie to ekstra 1kg do wagi ale na moje szczęście w pubie Pod Baryłką wcześnie zamykają kuchnię i skończyło się na piwie bez dodatków – mogło być gorzej bo frytki wisiały w powietrzu 😉

Zmiany wcale nie oznaczały jakichkolwiek restrykcji. Oczywiście w granicach rozsądku z ilością ale takie śniadanie jak:

Naleśniki z ciasta dyniowego z serem.

albo:

Jabłka w cieście drożdżowym na prawdziwym zsiadłym mleku.

to naprawdę nie jest żaden problem. 

W ramach „odpoczynku” od poprawnej politycznie kuchni dietetycznej pozwoliłem sobie chociażby na:

Klopsiki wegetariańskie z kasza bulgur i gotowanymi warzywami w Ikea:

były całkiem niezłe – dały się zjeść 🙂

Z innych pomysłów na obiad: zupa krem z dyni z groszkiem ptysiowym, kaszotto z podgrzybkami (nie z torebki) i lasagne z warzywami. 

 

Absolutnie nic dietetycznego ale za to wyraziste w smaku – dzięki temu przestałem szukać dodatkowych wrażeń i łapać bez sensu ekstra kg.

Aż się boję po raz kolejny deklarować atak na 100 kg (zwłaszcza z lodówką pełną greckich przysmaków) ale pora chyba pociągnąć trochę w dół.

Jeśli nie teraz to kiedy ?

Cola i słodzone napoje na co dzień.

Opuściłem się ostatnio z blogiem ale trochę podkręciłem tempo i zaczęło mi zwyczajnie brakować czasu. 

Zmiana czasu na zimowy mnie delikatnie rozłożyła – przestawiłem godziny posiłków na czas zimowy ale w okresie przejściowym organizm domagał się posiłków nadal według czasu letniego 🙂

Fajnie byłoby przestawiać się stopniowo ale nie zawsze jest to możliwe. Stołówka, na której jadam wydaje obiady od godziny 13:00. Siłą rzeczy drugi posiłek jem o 13:00 a kolejny o 16:00. Te posiłki musiałem więc z dnia na dzień przestawić o godzinę, co organizm oprotestował.

Efekt – jakieś 105 kg.

Drugi element, który chyba zaczyna mi chyba od jakiegoś czasu przeszkadzać to trochę monotonna dieta – owszem bardzo smaczna ale na dłuższą metę jak się jednak okazało mało zróżnicowana. 

Takie obiady są względnie zdrowe i naprawdę mi smakują :

ArrowArrow
Shadow
Slider

Niestety jedzenie ich codziennie przez 5 dni w tygodniu może się też znudzić.

Żeby nie szukać odmiany pomiędzy posiłkami, trzeba zmienić coś w samych posiłkach.

Jedzenie musi być smaczne i zróżnicowane – monotonna dieta wcześniej czy później zawsze kończy się porażką … 

Dwa dni temu zamiast swój „poprawny politycznie” obiad zjadłem ordynarnie naprawdę duże frytki z sosem majonezowym. Organizm zareagował bardzo entuzjastycznie 🙂 + 100 punktów do radości z życia a w bonusie + 1 kg na wadze dnia następnego (to pewnie za ten sos). 

Dlatego zdecydowanie pora na zmiany. Szkoda by było polec w taki sposób.

To taka mała automotywacja przed kolejną porcją frytek z sosem majonezowym. 

Dzisiaj mama zadała mi pytanie po jaką cholerę zjadłem te frytki, wiedząc czym to grozi ?

Nie mam pojęcia – przeciętny palacz ma świadomość, że palenie zabija, co nie przeszkadza mu w paleniu. Tak mamy, że czasami potrzebujemy zjeść coś zwyczajnie niezdrowego. Kompletnie nie wiem po co. Ktoś wie ?

W tym wszystkim ratuje mnie to, że co by nie było nie wpadłem jeszcze na pomysł żeby w ramach „skoku w bok” pójść do KFC czy McDonalda. 

Podobnie jak nie wróciłem do picia coli, chociaż nazywając rzecz po imieniu byłem od niej uzależniony.

Rok temu potrafiłem wypić 2 litry coli dziennie. Zimna cola w puszce to było coś, po czym czułem się najlepiej. Ten smak, to orzeźwienie … nie wyobrażałem sobie bez niej dnia 🙂

Wiedziałem, że cola to świństwo ale nie przeszkadzało mi to w niczym – mniej więcej własnie tak, jak palaczowi szkodliwość palenia.

W okresach wzlotów starałem się kontrolować ilość spożywanych pokarmów ale przez ten cały czas postrzegałem colę przez pryzmat kalorii (w ramach tego przez dłuższy czas piłem colę „bez cukru”, która teoretycznie rozwiązywała ten problem).

Bo tak poważnie – skoro 1 litr takiej coli ma 2 kalorie to czy jest się czym przejmować ?

W sumie to nawet jeśli nie odpowiada Ci smak słodzików to 1 litr zwykłej coli to w końcu 420 kalorii. No jest to niby dużo (to tak jakbyś zjadł 100 gramowego pączka)  ale jeśli jesteś dużym facetem i masz zapotrzebowanie kaloryczne na poziomie powyżej 2500 kalorii dziennie to czysto teoretycznie nie powinno Ci to zrujnować życia.

A jednak rujnuje – kompletnie rozwala gospodarkę węglowodanową organizmu. 

Systematyczne picie coli czy innych słodzonych napojów jest jedną z prostszych metod na zafundowanie sobie insulinooporności.

To strzał cukru, którego ilości w normalnych warunkach nie byłbyś w stanie przełknąć bez odruchu wymiotnego.

Pamiętam jak w wieku ok 20 lat robiłem sobie krzywą cukrową. Wtedy wypicie szklanki glukozy to był koszmar.

Po ponad 20 latach regularnego picia coli zrobiłem sobie ponownie krzywą cukrową. Pomijając wynik jedno było dla mnie szokujące – wypiłem szklankę glukozy i … nic, zupełnie nic. Nie miała smaku ale nic poza tym, nawet nie była przesadnie słodka.

Organizm przyzwyczaił się do takiej ilości cukru i podszedł to tego ze stoickim spokojem.

Jak rzucić ten nałóg ?

Nie ma sensu przestawianie się na wodę niegazowaną z dnia na dzień bo nic z tego nie wyjdzie.

Do dnia dzisiejszego w zasadzie nie pijam wody niegazowanej, bo zwyczajnie mi nie wchodzi. Jeżeli w ogóle to lekko gazowaną i najchętniej z cytryną.

Na początku na pewno jest ciężko, jak przy każdym nałogu.

Mi osobiście pomógł kwas chlebowy a potem kawa.

Dobry, schłodzony kwas chlebowy, w smaku przypomina colę. Niestety większość kwasów chlebowych dostępnych w sklepach to straszna chemia i zwyczajnie są niesmaczne – łatwo się zrazić.

Jak zawsze najlepiej byłoby zrobić kwas chlebowy samemu. Ze sklepowych , jedyny który parę miesięcy nadawał się do picia i był dostępny na rynku, to Kwas Lidsky.

Jest słodzony ale ma o połowę mniej cukru niż cola. No i nie ma całej tablicy Mendelejewa w składzie.

Skład: woda, cukier, koncentrat brzeczki kwasu chlebowego (pszenżyto, mąka żytnia, słód żytni fermentowany, słód jęczmienny browarny jasny), regulator kwasowości: kwas cytrynowy.

Wartości odżywcze:

Wartość odżywcza na 100 ml: 123 kJ / 29 kcal
Tłuszcz: <0,1 g
w tym kwasy tłuszczowe nasycone: <0,1 g
Węglowodany: 7,1 g
w tym cukry: 5,8 g
Białko: <0,3 g
Sól: 0,01 g

W okresie przejściowym jest naprawdę niezłą alternatywą dla coli, chociaż przyznaję, że nie próbowałem używać go do drinków 🙂

W swoim czasie był dostępny w Tesco ale chyba go wycofali z oferty.

W każdym razie jeśli masz problemy z nadwagą cola i inne słodzone napoje gazowane (i niegazowane) to pierwsza rzecz, którą warto odstawić.

Jeżeli ciężko Ci nawet o tym pomyśleć to najprawdopodobniej jesteś uzależniony – tym bardziej musisz wziąć byka za rogi i nie szukać wymówek. 

Od coli jest szczególnie łatwo się uzależnić – działa tu zarówno cukier jak i kofeina. 

Rzucanie coli zajęło mi kilka miesięcy. Stopniowo zmniejszałem ilości wypijanego kwasu chlebowego (w końcu też jest słodzony) aż ostatecznie przerzuciłem się na naturalną kawę z ekspresu bez cukru, różnego rodzaju niesłodzone herbaty i wodę lekko gazowaną – najchętniej z cytryną 🙂

Po ponad 20 latach nadużywania coli od prawie roku nie wypiłem ani kropli i nie narzekam z tego powodu.

Słodzenie herbaty rzuciłem na szczęście wiele lat temu – najprościej jest zrobić to przerzucając się na jakiś czas na niesłodzone herbaty owocowe.

Mniej więcej po 2-3 miesiącach od odstawienia cukru ciężko Ci będzie przełknąć z powrotem słodzoną herbatę.

Gorzej jest z kawą jeżeli ją słodzisz – pozostaje picie kawy z niewielką ilością mleka i poszukanie sobie łagodnej w smaku kawy, która nie zmusza Cię do słodzenia.

Gorąco polecam picie prawdziwej kawy, najlepiej osobiście mielonej bezpośrednio przed wypiciem. 

Absolutnie unikaj kaw rozpuszczalnych w saszetkach typu 2w1 lub 3w1. Nie mają wiele wspólnego z kawą.

Zachęcam Was gorąco do kontaktu i wymiany doświadczeń – adres e-mail w zakładce „kontakt”. W najbliższym czasie będę trochę rzadziej zamieszczał nowe wpisy ale cały czas jestem dostępny. Postaram się też raz na jakiś czas wrzucić coś do galerii 🙂

Oslo, Norwegia, 2013.

 

Obiad, czyli męski punkt widzenia :)

Powoli chyba wychodzę na prostą. Co prawda przez ostatnie 2 dni żywiłem się jeszcze w biegu na mieście ale udało mi się to jakoś ogarnąć czasowo.

W sumie to nawet fajna odmiana. Wczoraj przykładowo na drugi posiłek zjadłem 2 małe oscypki z grilla z sosem żurawino podobnym. Dzisiaj tortillę ze szpinakiem i serem pleśniowym. 

Nie było to jakoś specjalnie dietetyczne ale udało mi się zachować godziny posiłków i nie podjadać między nimi, więc waga przyjęła to z wyrozumiałością:

Jeżeli z głową rozplanujesz sposób odżywania w tygodniu, łatwiej będzie Ci radzić sobie w trudnych sytuacjach.

Ostatnio rzuciłem się na orzechy włoskie – są zdrowe ale zjadanie kilograma na kolację siłą rzeczy musi odbić się na wadze. Stąd między innymi te 106 kg przed weekendem. 

Pomogło przerzucenie orzechów na śniadanie. No nie kilogram rzecz jasna tylko 8-10 orzechów,  za to codziennie do śniadania.  Swoją drogą pewnie brakuje mi czegoś z witamin czy minerałów.

Na kolację ostatnio często sięgam po pomelo – połowa średniej wielkości owocu to prawie 0,5 kg, więc jest czym się najeść – do tego sporo czasu zajmuje obieranie – warto robić to w trakcie jedzenia, dzięki temu w naturalny sposób nie zjesz kolacji zbyt szybko 🙂

We wpisie „No i stuknęła mi 30-tka :)”   poruszałem temat śniadania. Śniadanie i kolacja to stosunkowo najłatwiejsze posiłki do ogarnięcia – można je przygotować i nawet czasami zjeść w domu 🙂

Trochę gorzej wygląda to z drugim śniadaniem i „obiadem” jeżeli pracujesz.

W zależności od charakteru, godzin i miejsca pracy może to u każdego bardzo różnie wyglądać.

Tak jak wielokrotnie powtarzałem najważniejsze jest to, żeby:

  • starać się utrzymywać przerwy między posiłkami i nie podjadać między innymi,
  • najeść się każdym posiłkiem – nie sięgaj po byle co jeśli czujesz głód albo nie masz co zrobić z rękoma. Jeżeli to jest twoja godzina posiłku zjedz posiłek a nie batonika czy nie wiem co. Jeśli zrobiłeś się zbyt szybko głodny napij się kawy/herbaty i zastanów się, po czym tak szybko zgłodniałeś,
  • każdy posiłek był smaczny na tyle, żebyś nie szukał po nim czegoś dobrego
  • nie odpuszczać posiłków jeśli nie masz czasu lub nie jesteś głodny.
  • unikać śmieciowego jedzenia, gotowych dań czy potraw instant i ogólnie żywności wysoko-przetworzonej,
  • zachować umiar i zdrowy rozsądek,
  • pamiętać  o indeksie glikemicznym w miarę potrzeby,

i wszystko to, o czym pisałem  od początku bloga 🙂

Nie ma tu żadnej gotowej receptury.

Po wielu próbach doszedłem do tego, że na dłuższa metę sam nie będę w stanie pogodzić pracy i innych zajęć z codziennym przygotowywaniem sobie zróżnicowanych posiłków. 

Obiady domowe miały to do siebie, że nie zawsze dało się je zsynchronizować z zaplanowanymi godzinami posiłków – poza tym w tygodniu największą wadą jedzenia obiadów w domu, jest ich późna pora – jeśli pracujesz standardowo do 16:00 to obiad możesz zjeść zazwyczaj dopiero o 17-18. A co z kolacją ? A jeśli będziesz musiał zostać dłużej w pracy lub po pracy gdzieś pojechać ? 

To był dla mnie podstawowy problem, który musiałem jakoś rozwiązać.

Próbowałem cateringiem dietetycznym ale moje doświadczenia  z dietą „pudełkową” zakończyły się fiaskiem. 

Głównie dlatego, że po początkowym efekcie wow (fajnie jest jeść różne wyszukane dania, których najczęściej samemu nie chciałoby Ci się zrobić) okazywało się, że przynajmniej 1 posiłek codziennie był nie do przełknięcia. Często posiłki były przekombinowane. W efekcie i tak trzeba było zastanawiać się co by tu zjeść.

Poza tym dieta pudełkowa po jakimś czasie robiła się dla mnie za każdym razem zbyt monotonna – może miałem pecha i kucharze nie trafiali w mój smak.

Doszło do tego, że miałem już serdecznie dosyć ogórków, którymi byłem katowany notorycznie na śniadanie (bo niskokaloryczne) i rukoli, którą mi wręcz obrzydzili – wybaczcie ale do dnia dzisiejszego miska rukoli z paroma pomidorkami koktajlowymi nie jest czymś, co mógłbym zaakceptować jako posiłek.

Ale żeby nie było taka sałatka z pomidorkami, jajkiem, oliwkami i sosem jogurtowym z koperkiem już jak najbardziej 🙂

Taka sałatka może być bardzo fajnym posiłkiem pod warunkiem, że sos wszystkiego nie zepsuje. W tym przypadku sos jogurtowy z koperkiem był smaczny i chyba, że było w nim żadnych szczególnych świństw 🙂

Ostatecznie problem rozwiązałem typowo po „męsku” – znalazłem sobie blisko pracy sensowne miejsce, gdzie oferowali codziennie inne zestawy obiadowe i od poniedziałku do piątku 2 posiłki załatwiałem w ten sposób. 

Zwykle ok. godziny 12-13 jadłem wpierw zupę z zestawu obiadowego (przeważnie były 2-3 do wyboru)  a potem przed 16:00 drugie danie (najczęściej 2 opcje).

Gdy nie miałem jak wyrwać się z pracy zamawiałem zestaw obiadowy z dostawą. 

Jest coraz więcej miejsc gdzie można trafić na smaczną i względnie zdrową kuchnię (opartą na naturalnych produktach). Koszty takiego rozwiązania wcale nie są bardzo wysokie –  zestaw obiadowy w Warszawie to wydatek rzędu 15-20 zł.

Ja w małej knajpce włoskiej (zestawy obiadowe były raczej z kuchni polskiej) płaciłem za zestaw 15 zł.  Czyli miesięcznie ok 300 zł (bez weekendów) – ludzie potrafią więcej wydawać miesięcznie na papierosy.

Idąc do sklepu na dół po „coś” na drugie śniadanie zazwyczaj wydawałem więcej, nie wspominając o tym, że raczej trudno to było nazwać posiłkiem.

Do tego jako stały klient zazwyczaj zaczynasz być traktowany trochę inaczej – możesz poprosić żeby fasolka nie pływała w zasmażce, schabowego dostać bez panierki a zamiast ziemniaków zjeść kaszę bulgur 🙂 – jeżeli nie, poszukaj innego miejsca.

To miał być gulasz, z ciężkim, zaprawianym mąką sosem, który specjalnie dla mnie został przygotowany jako kawałek gotowanego mięsa wołowego bez sosu ale za to w gotowanych warzywach, z natką w charakterze przybrania. 

Jak to się ma do domu i rodziny 🙂 ? Pewnie teraz część tradycyjnych „Pań domu” patrzy na mnie jak na zwyrodnialca … 

No na to, w kulinarnym kontekście, zostawiłem sobie śniadania, kolacje  i cały weekend. Kwestia dogadania się i zrozumienia oraz wsparcia ze strony bliskich. 

Na pewno fajniej byłoby gotować codziennie w domu. Jeśli masz taką możliwość to korzystaj z tego jak najbardziej.

Zazwyczaj jednak w domu raz masz czas żeby coś przygotować, innym razem nie bardzo. 

A w tym przypadku najważniejsza jest naprawdę regularność posiłków.

Czasami w życiu trzeba pójść na kompromis i przede wszystkim spojrzeć realnie na temat. 

Jeżeli gotując w domu jesteś w stanie zachować regularność posiłków to nawet się nie zastanawiaj przez chwilę.

Jeżeli jednak różnie z tym bywa – może lepiej jest znaleźć inne rozwiązanie ?

W każdym razie niezależnie od tego czy ktoś uważa mnie za barbarzyńcę, robiącego zamach na dom, rodzinę i nie wiem co jeszcze, w ten sposób udało mi się rozwiązać problem przestrzegania godzin posiłków, niezależnie od tego co by się działo.

A dodatkowo odpadło mi jeszcze parę innych problemów:

  • Problem dodatkowej okazji do podjadania – niestety nie potrafię nie podjadać (czytaj nie „próbować”) szykując jedzenie.
  • Problem kontroli ilości tego co jem – bardzo istotne zwłaszcza na początku. Jeśli samemu nakładasz sobie jedzenie, jeżeli jesteś głodny, łatwo jest nałożyć sobie zwyczajnie zbyt dużo. Dodatkowo, zawsze możesz pójść po dokładkę gdy coś Ci bardzo smakuje i nie zapanujesz nad pokusą. 
  • Problem monotonni diety – trudno jest gotować codziennie coś innego dla 1 czy 2 osób. Zazwyczaj jednak gotujesz garnek zupy, którą męczysz do końca tygodnia i coś na drugie danie, raczej również nie jest to codziennie coś innego.

W zamian musisz się niestety liczyć z tym, że jakość składników używanych do gotowania zestawów obiadowych może pozostawiać wiele do życzenia  – dlatego kluczowy będzie wybór odpowiedniego miejsca – cena nie powinna tu być głównym kryterium. 

Jeżeli zdecydujesz się na takie rozwiązanie i masz jakiś wybór, staraj się jednak wybierać potrawy zdrowsze – zamiast frytek wybierz gotowane ziemniaki albo w ogóle z nich zrezygnuj (tak robiłem przez długi czas).

Ogranicz do minimum rzeczy smażone. Gdy przyjdzie Ci ochota na kotleta de volaille nie wygłupiaj się – zrób go sobie sam w weekend – będziesz wiedział na czym go smażysz i co włożyłeś do środka.

Wszelkiej maści zapiekanki (typu lasagne chociażby) to również kiepski pomysł – bo nie masz pojęcia co tak naprawdę jest w środku. Najlepsze będą proste potrawy, w których widać wszystkie składniki i nie da się za bardzo „zaoszczędzić” Twoim kosztem. 

Z tego samego powodu omijam również szerokim łukiem wszelkiej maści pierogi, naleśniki, krokiety, pyzy z nadzieniem – to są akurat potrawy, które podobnie jak kotlet de volaille – najlepiej jest jednak zrobić w domu.

Również z rezerwą podszedł bym do różnego rodzaju sosów. Przede wszystkim, jeśli nie przełkniesz czegoś bez sosu to po co to w ogóle jeść ? Może lepiej zjedz sam sos 😉

Pomarańcze z gorzką czekoladą. Jedno z moich ulubionych połączeń smaków 🙂

I to w skrócie cała tajemnica …

Skoro wszystko jasne życzę Wam żebyście mogli trochę wyhamować w ciągu najbliższych dni. Nie przesadźcie z pańską skórką i obwarzankami 🙂