Życie … :)

Wybaczcie ale ten tydzień mam zawodowo bardzo napięty więc nie mam jak Was zamęczać swoimi refleksjami. W przyszłym tygodniu powinno być lepiej …

W poprzednim wpisie napisałem jednak coś, z czego dla przyzwoitości muszę się wycofać 🙂

Teoria, jakoby można bezkarnie się objadać frytkami, popijając je piwem, pod warunkiem, że potem nie będzie się tego robiło ponownie, aż do momentu zejścia z wagą poniżej poziomu sprzed „objadania” się, jest tylko teorią …

Życie potrafi ją bardzo brutalnie zweryfikować. W tym przypadku poczucie bezkarności wcale nie jest Twoim sprzymierzeńcem.

Każdy taki wyskok to jednak zaburzenie stanu równowagi. Czego byś sobie nie obiecał, tak naprawdę nigdy nie wiesz czy i jak szybko po czymś takim uda Ci się wrócić do normalnego rytmu – w końcu z jakiegoś powodu jesteś/byleś otyły. 

Dlatego bezpieczniej jest jednak bardzo ostrożnie dawkować sobie ekstra przyjemności – bez sensu byłoby wszystko zaprzepaścić przez jakieś głupie frytki z piwem – nie są tego warte 🙂

Okolice Jadowa, Polska 🙂 2018

Dlaczego o tym w ogóle piszę ?

Trochę mi ten tydzień dołożył, czego nie uwzględniłem w swoich planach i teoriach. W moim przypadku reakcją na stres nie jest bynajmniej zaciśnięcie żołądka do stanu, w którym nie jesteś w stanie nic przełknąć 🙂

Powiedziałbym, że raczej wręcz odwrotnie …

Drugiego koncertu co prawda nie było ale wieczorne piwo z orzeszkami czy paluszkami i owszem.

No niestety pewne smaki jednak zostają a w sytuacji ludzi przewlekle otyłych, to tak jak z sięganiem po alkohol u alkoholików po odwyku …

Do tego stres – łatwo się sięga po paluszki czy nie wiem co żeby zająć ręce i coś na „spokojnie” przemyśleć (coś czego akurat grubasom nie wolno robić i nie chodzi mi o myślenie).

Pewnie palaczom jest łatwiej w takich sytuacjach 🙂

Wynik – Zamiast wrócić do wagi 102,5 doszedłem stopniowo do ok 106 kg. To nie dramat ale pierwsze ostrzeżenie – trzeba potraktować je poważnie. 

Ok, ogarniam się i wracam do Was w przyszłym tygodniu, mam nadzieję, że z tarczą 🙂

Sztokholm, Szwecja, 2013

Miłego weekendu !!!

Nie chwal dnia przed zachodem słońca :)

Tak sobie myślę, że jednak jak to bywa, trochę przedwcześnie odtrąbiłem opuszczenie strefy otyłości 🙂

Zapomniałem, że przede mną (18.10) koncert Fisha, byłego wokalisty zespołu Marillion, w warszawskim klubie Progresja.

Z jednej strony był to pierwszy koncert, na którym kupiłem sobie koszulkę w rozmiarze XL (słownie: jeden XL) i o dziwo pasowała 🙂 Z drugiej, skoro już człowiek wybiera się na koncert,  zostawiając samochód w domu …

Plan miałem taki – przed koncertem jem wcześniej kolację a na koncercie piję tylko piwo (jakieś 2 godziny po kolacji).

Realizacja – z wcześniejsza kolacją nie było problemu, chociaż zamiast jabłka zjadłem całkiem sporo orzechów włoskich, stanowiących teoretycznie lepszą bazę pod późniejsze picie piwa.

Na koncercie wypiłem 3 pół litrowe piwa (bardzo fajne, lane czeskie piwo – chyba nawet nie chrzczone za bardzo), które „zgrabnie” połączyłem z 2 ekstra porcjami frytek. Frytek oczywiście nie było w planie ale na moje nieszczęście były bardzo smaczne i chodziły za mną od dłuższego czasu.

Połączenie piwa z frytkami na kolację (+ wcześniejsze orzechy) zaowocowało całkiem wymiernymi efektami: +2 kg do wagi następnego dnia rano.

Tak jak wcześniej sygnalizowałem, jeżeli zależy Ci na zrzucaniu kilogramów nie łącz alkoholu z jedzeniem.

Fish. 18.10.2018 r. Klub Progresja, Warszawa. Zdjęcie własne.

Jak do tego w ogóle podejść ? Niestety wychodząc, ma się czasami ochotę na to, czy tamto – trudno sobie w końcu wszystkiego odmawiać.

Jeżeli jednak jesteś na początku swojej walki, jesteś otyły i masz naprawdę dużo kilogramów do zrzucenia, staraj się unikać tego typu „okazji”, zwłaszcza jeśli wiesz, że masz problemy z silną wolą – dzięki temu  udało mi się zrzucić prawie 70 kg.

Nie twierdzę, że nie piłem w tym czasie alkoholu – po prostu nie łączyłem alkoholu bezpośrednio z jedzeniem i raczej unikałem piwa, pijąc w zamian czerwone, wytrawne wino:

25.02.2018 r.  Waga: 146 kg. W godzinę po kolacji pozwalałem sobie na lampkę czerwonego, wytrawnego wina (wybaczcie za szkło ale tak po męsku, akurat takie było pod ręką). 

W dalszym ciągu staram się nie nadużywać piwa i mimo wszystko nie łączyć alkoholu z jedzeniem, chociaż przy wadze w okolicy 100 kg nie muszę już do tego podchodzić tak ortodoksyjnie.

Warunek – nadal mówimy o okazji raz na jakiś czas a nie o rutynie.

Tak naprawdę osiągnąłem poziom wagi, który chciałem – teraz to, czy waga zatrzyma się na 99 kg czy na 85, nie ma już dla mnie aż takiego znaczenia jak wtedy, gdy ważyłem ponad 170 kg i miałem problem z wejściem na 3 piętro po schodach.

Żeby nie musieć rezygnować ze wszystkich przyjemności a jednocześnie nie zaprzepaścić tego, co udało mi się osiągnąć, postanowiłem, że jeżeli nadarza się jakaś specjalna okazja, która sprawia, że mam ochotę złamać zasady (chociażby ekstra frytki i piwo podczas koncertu),  to ok, mogę to zrobić ale pod jednym warunkiem:

Do czasu zejścia z wagą poniżej poziomu, przy którym pozwoliłem sobie na złamanie zasad, nie mam prawa zrobić tego ponownie.

Innymi słowy „wesele” tak, „poprawiny” nie.

W związku z tym nie planuje żadnych koncertów do czasu powrotu z wagą przynajmniej do poziomu poniżej 102 kg 🙂

Do tego dla bezpieczeństwa warto ustawić sobie jakieś nieprzekraczalne maksimum wagi – dla mnie jest to 5% wagi, czyli przy wadze 102,6 kg nie miałem prawa przekroczyć w żadnym momencie 107,7 kg i to mi się udało.

Opisuję to wszystko żeby pokazać Wam na bieżąco, na własnym przykładzie, jak to działa.

Nie da się popijać piwkiem golonki (zwłaszcza na kolację) i patrzeć jak kilogramy lecą w dół.

Albo „piwo” albo „golonka” – wybór należy do Ciebie. Oczywiście możesz wybrać jedno i drugie ale wtedy bądź pewien kumulacji.

Jeśli zdarza Ci się to raz na jakiś czas to oczywiście nie ma co dramatyzować – jeśli w każdy weekend albo częściej …. pewnie zdążyłeś już zauważyć efekty 🙂

Kempten, Bawaria, Niemcy – Allgäuer Festwoche. 14.08.2016 r.

No i stuknęła mi 30-tka :)

Powoli moja przygoda z odchudzaniem zbliża się do końca. A przynajmniej jej bardziej spektakularna część. 

Dzisiaj osiągnąłem umowną dolną granicę otyłości: BMI = 30

Od jutra waga powinna informować mnie co rano, że mam nadwagę a nie otyłość. 

Trochę się martwię, że po zejściu z wagą poniżej 100 kg stracę w pewnym sensie jeden z aktualnych celów w życiu 🙂

To takie głupie uczucie – człowiek dąży do czegoś a gdy to już osiągnie, nagle uświadamia sobie – no jak to, to już ? To co ja teraz będę robił ?

Ale nie ma co dzielić skóry na niedźwiedziu – zostało jeszcze 3 kg i głupio by było teraz coś poszło nie tak – a historia zapewne zna wiele takich przypadków.

W każdym razie zejście poniżej 100 kg uczczę chyba lampką dobrej wody niegazowanej z cytryną (no może nie Acqua di Cristallo ale zawsze) – inne formy celebracji oznaczałyby zapewne następnego dnia bonus na wadze, w postaci powrotu powyżej 100 kg. W ten sposób można by było świętować w nieskończoność 🙂

We wpisie „Zaczynamy na poważnie :)” pominąłem jedną, bardzo istotną kwestię, dotyczącą śniadania, czy ogólnie kanapek – czym smarować pieczywo ? 🙂 

Pisałem już o tym wcześniej i dla mnie nie było to nic nowego, dlatego nie ująłem tego na liście wprowadzonych zmian. 

Od dłuższego czasu używam do smarowania pieczywa:

  • naturalnego masła, ze śmietany pozyskiwanej z mleka prosto od krowy (przywożę sobie osobiście ze wsi),
  • awokado (dojrzały owoc doskonale da się smarować – ważne żeby nie dojrzewał w lodówce bo wtedy czernieje i nadaje się do … ),
  • tłoczonych na zimno oleju lnianego, oliwy z oliwek, olejów z orzechów czy jakiegoś innego, fajnego oleju (płaska łyżeczka od herbaty rozprowadzona na kromce pieczywa). Oleje takie warto kupować w małych butelkach, bo szybko tracą swoje własności – trzeba patrzeć na datę produkcji (muszą być świeże)  i przechowywać je w chłodnym, ciemnym miejscu.

Wszelkiej maści margaryny, masła roślinne, miksy utwardzonych tłuszczów rożnego pochodzenia, serki do smarowania pieczywa to naprawdę straszne świństwo – jeśli ich używasz to miej pretensję tylko do siebie.

Masła sklepowe podobno są domieszkowane utwardzonymi tłuszczami roślinnymi. Nie mam możliwości potwierdzenia czy zaprzeczenia tej teorii spiskowej więc na wszelki wypadek staram się ich nie kupować.

Jednak jakby co, na pewno jest to lepszy wybór niż jakaś „Delma” czy „Rama” – cud środek na Twój cholesterol i nie wiadomo co jeszcze.

Jeżeli żadna z tych opcji Ci nie pasuje, zawsze możesz opracować do smarowania pieczywa własną wariację na temat guacamole, humusu czy chociażby pesto – ale powtarzam własną, nie sklepową.

Warto też pomyśleć o dodatkach – ja regularnie dodaję do kanapek len mielony, nasiona chia, łuskane nasiona konopi.

Do tego oczywiście jakieś warzywka – fajnie byłoby gdyby były sezonowe – wtedy mają szansę mieć jakiekolwiek witaminy. Zamiast warzywek mogą być kiełki czy własnoręcznie wysiana rzeżucha 🙂

To myślę tyle w temacie kanapek. 

Rytuał przygotowania ŚNIADANIA zajmuje oczywiście trochę czasu.

Wszystkim, którzy twierdzą, że tak się nie da, że na to trzeba mieć ten czas, że żyję w innym świecie i nie muszę wstawać o 5:00 i lecieć z obłędem w oczach do pracy na 8:00 (wliczając godzinę na dojazd w korkach), nieśmiało zwracam uwagę na to, że można równie dobrze zrobić je wieczorem, schować do lodówki (chyba każdy ma) i zabrać ze sobą rano do pracy 🙂

Robi się to tak 🙂 :

Może w pracy wyglądają już trochę mniej apetycznie ale bez przesady 🙂

No dobra, to był taki żart dla opornych – chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że wszystko wynika tak naprawdę z chęci. Każdy problem można spróbować rozwiązać, chyba że jest po prostu formą wymówki …

Śniadanie to oczywiście nie tylko kanapki. Jeśli masz czas i miejsce do zrobienia, możesz zjeść chociażby jajecznicę, warzywa z patelni, czy jakąś fajną sałatkę lub musli – to tylko tak, żeby ktoś po przeczytaniu tego bloga nie doszedł do wniosku, że żeby schudnąć ma jeść kanapki. Jest akurat wręcz odwrotnie, chociaż jak widać kanapki mogą w niczym nie przeszkadzać.

W przypadku sałatek i musli ważne jest (jak w sumie ze wszystkim), żebyś zrobił je w jak największym stopniu sam. Unikaj jeśli tylko możesz gotowych, produkowanych na skalę przemysłową dań i potraw.

Ja przez długi czas w weekend kupowałem na bazarze pod Halą Mirowską w Warszawie po 5-10 dkg surowych, nie poddanych żadnej obróbce (żadne prażone czy solone)  orzechów nerkowca, brazylijskich, arachidowych, laskowych, włoskich, pecan, pini, pistacji, migdałów, makadamii, itd. – ważne żeby były świeże – orzechy lubią łapać pleśń gdy są kiepsko przechowywane, poza tym utleniają się tracąc wartości (z tego powodu idealnie byłoby kupować orzechy w łupinach).

Własnoręcznie zrobione musli to zdecydowanie lepszy pomysł niż gotowe, kupione w sklepie.

Rozdrabniałem je następnie w blenderze (bez łupin jakby co – zwłaszcza w przypadku makadamii)  – najlepiej oddzielnie każdy rodzaj orzechów bo są różnej twardości i kiepsko to wychodzi jak się je próbuje wrzucić do blendera razem.

Tak przygotowane orzechy były baza do własnego musli orzechowego, do którego dodawałem zazwyczaj suszone owoce goji, morwę oraz nasiona chia (ew. inne „superfoods” w umiarkowanej ilości).  Do tego według uznania można dodać jakieś ziarna czy płatki – ważne żeby były jak najmniej przetworzone i bez dodatków.

Na śniadanie odmierzałem ok 50 gram powstałego musli, dodawałem świeże, ew. suszone (bez dodatku cukru) owoce, w zależności od tego co było sezonowo na rynku i na koniec kefir.

Porcja takiego musli + owoce + 200-250 gram kefiru to było naprawdę ekstra śniadanie. I można było je bardzo łatwo i szybko przygotować (mając wcześniej zrobioną bazę musli) i zabrać ze sobą do pracy czy na drogę – wystarczyło kupić małą butelkę kefiru 250 ml (tu niestety produkt sklepowy, ale nie można dać się zwariować – jeśli ktoś ma chęci i czas na robienie domowego kefiru to na pewno lepiej na tym wyjdzie).

Z kefirów dostępnych w sklepach, mi osobiście najbardziej smakował kefir Robico – ma dodatkowo tę zaletę, że można go kupić w małych butelkach 250 ml – w sam raz na jeden posiłek.

Tu jednak istotna uwaga – jak napisałem wcześniej do wszystkiego trzeba dojść powoli, tak by Twój organizm i przede wszystkim smak, dostosowały się do wprowadzanych zmian.

Swoją „przygodę” z musli zaczynałem dawno temu od sklepowego crunchy o smaku orzechowym albo granolą czekoladową z serkiem wiejskim z Piątnicy – z perspektywy czasu straszny ulepek, niczym nie różni się od kawałka sernika czy szarlotki.

Ale wtedy, pomysł zjedzenia naturalnego musli z kefirem był dla mnie mocno abstrakcyjny – po prostu mi to nie smakowało. Zwłaszcza w porównaniu z serkiem wiejskim z crunchy czy granolą  😉

Moja rada – zacznijcie od tego, co Wasz smak zaakceptuje i stopniowo zmieniajcie skład musli. Jeśli na początku wolicie musli z mlekiem, jogurtem czy serkiem wiejskim – nie walczcie z tym przesadnie, żeby się nie zrazić i nie obrzydzić sobie musli – to naprawdę fajna metoda żeby pozyskać dla organizmu jakieś witaminy, minerały i zdrowe tłuszcze.

W ostateczności jeżeli zaczniecie od musli sklepowego to też nic Wam z tego tytułu nie odpadnie – przeczytajcie uważnie etykietę i wybierzcie w miarę możliwości musli z jak najbardziej naturalnymi i najmniej przetworzonymi składnikami – bez dodatku cukru pod różną postacią, w tym przede wszystkim bez syropu glukozowo-fruktozowego.

Tak jak wielokrotnie powtarzałem, śniadanie to najważniejszy posiłek dnia – dobrze jest zaplanować go o optymalnej godzinie. Dla mnie ta godzina to 9:00. Zwykle wstaję około godziny 7:00-7:30.

Jeżeli wstaje wcześniej to wypijam w formie „przedśniadania” kawę z mlekiem. Fajną opcją jest też szklanka wody z miodem i cytryną albo przygotowany poprzedniego dnia wieczorem pyłek pszczeli (3 łyżki na szklankę wody) – może być z jakimś błonnikiem na dodatek.

Na samym początku tego bloga, opisując mechanizmy związane z insuliną i glukagonem, zwracałem uwagę na to, że co do zasady posiłki lepiej jest jednak jeść po wysiłku a nie przed.

Budząc się z samego rana i od razu lecąc do lodówki trudno powiedzieć, który wysiłek mamy na myśli – dajmy sobie czas na rozruch. Dlatego śniadanie lepiej jest zjeść po wykonaniu porannych rytuałów – najlepiej zaliczając jeszcze po drodze spacer z psem (jeśli ktoś ma jakiegoś pod ręką).

Jeżeli zjadasz śniadanie zbyt wcześnie, to po pierwsze pójdzie Ci nie do końca tam, gdzie byś chciał a po drugie o wcześniejszej godzinie zrobisz się z powrotem głodny. 

Reasumując – śniadanie musisz zjeść obowiązkowo. Nie warto jednak się z tym przesadnie spieszyć – raczej nie wcześniej niż w godzinę po obudzeniu się (ja preferuję 2 godziny).

To chyba wszystko o śniadaniu – chociaż oczywiście w żaden sposób nie wyczerpuje to tematu. Jeżeli macie fajne pomysły na śniadania czy uwagi to oczywiście będę wdzięczny za maile.

Chciałbym tylko, po raz nie wiem który,  przypomnieć wszystkim którzy trafili na ten blog i zastanawiają się po jaką cholerę wypisuje w ogóle takie rzeczy:

Ten blog skierowany jest to osób skrajnie otyłych, którzy przez lata wypracowali sobie BMI na poziomie 50 i więcej i powoli tracą nadzieję w to, że może być inaczej. Ma im pokazać, że tak – zdecydowanie może.

Nie jest to żadna recepta ani gotowy sposób na cokolwiek – zawiera tylko i wyłącznie moje doświadczenie z bogatej, 20 letniej historii walki z otyłością.

Dlatego każdy, kto oczywiście ma powód żeby czytać tego bloga, musi na niego spojrzeć przez pryzmat samego siebie i postarać się zrozumieć jak to działa a następnie przełożyć wszystko na „język” swojego organizmu.

To, że ja jem dużo tłustego nabiału i chudnę nie oznacza, że Ty również schudniesz w ten sposób, czy wręcz Ci to nie zaszkodzi.

Czego bym nie napisał nie zwalnia Cię to od myślenia. A jeżeli masz naprawdę BMI powyżej 50 to masz o czym myśleć …

Kreta, Grecja, 2018. Zdjęcie własne.

Weekendowe eksperymenty.

Za nami przepiękny weekend  🙂 Miejmy nadzieję, że nie ostatni w tym roku.

Tak się złapałem na tym, że ostatnio zdecydowanie więcej czasu poświęcam weekendom ale to z prozaicznej przyczyny – ze względów bezpieczeństwa w tygodniu staram się nie eksperymentować – więc ile można pisać o tym samym ? 

Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, kolacja i tak w kółko … nuda Panie 🙂

Jedzenie może być ekscytującym doznaniem, źródłem uniesień i radości w życiu … ale wiesz co – jeśli ważysz 1xx kg to źródeł uniesień i przyjemności poszukaj sobie gdzie indziej. To Ci zdecydowanie lepiej zrobi 🙂

Chociaż wcale nie oznacza to, że masz żyć w dietetycznej ascezie – jak zawsze chodzi tylko o to, żeby zachować umiar i zdrowy rozsądek.

Wbrew temu co Ci się wydaje jedzenie nie jest wcale największą przyjemnością w życiu 🙂 Natomiast tak, zdecydowanie najszybciej i najłatwiej po nią sięgnąć. Da się to zauważyć rozglądając się dokoła …

O weekendach piszę często z jeszcze jednej przyczyny – od kiedy pamiętam mam z nimi problem, więc podejrzewam, że nie ja jeden. Weekend to ogólnie czas odpoczynku i odprężenia – jesteśmy wtedy mniej czujni i bardziej skłonni to kulinarnych skoków w bok. Dlatego szczególnie ważne jest żeby jednak nad nimi panować – zwłaszcza, że można to zrobić, jednocześnie nie wyrzekając się wszystkich przyjemności.

W ten weekend zaplanowałem sobie, że nie popłynę. Cel – waga w poniedziałek po weekendzie poniżej 105 kg. 

Trochę o realizacji …

Sobota:

W sobotę zwyczajowo pojechałem na targ, żeby uzupełnić zapasy:

Złamałem się i kupiłem lokalną kiełbasę – spróbowałem kawałek i była rewelacyjna (tak wiem, że to tylko przyprawy 🙂 ) – żeby jednak jakoś z tego wybrnąć wkroiłem kawałek kiełbasy do wegetariańskiej zupy z zielonych ogórków, robiąc ją w ten sposób bardziej treściwą i zjadłem w tej formie na drugie śniadanie ok. 13:00. Resztę oddałem, żeby mnie nie korciło.

Pierwsze śniadanie zjadłem rano na targu – duży kawałek świeżego twarogu – metoda prób i błędów znalazłem kobietę, która robi obłędny w smaku ser biały. I tak nie doczekałby powrotu do domu więc planowo zrobiłem z niego śniadanie 🙂

Fajnym zakupem na targu był boczniak i kasztany jadalne – dawno nie jadłem, więc pomimo tego, że nie było ich na liście zaplanowanych zakupów, nie zastanawiałem się długo.

Godzina obiadu (16:00) zastała mnie w Radzyminie podczas wypadu motocyklowego. Od dawna planowałem spróbować zachwalanych przez znajomych lodów w cukierni Małgosia, zatem skoro już tam trafiłem, decyzja mogła być tylko jedna.

Tylko jak to zrobić ? Mam zjeść lody i pewnie jakieś ciasto ? Ok, po prostu zrobię z tego posiłek.

Nie dodatek do obiadu a obiad.

Oczywiście kompletnie pozbawiony jakichkolwiek wartości odżywczych oprócz kalorii ale tak jak wielokrotnie powtarzałem – raz na jakiś czas (ostatni raz pozwoliłem sobie na taki posiłek na prawdę nie pamiętam kiedy) nie jest to problem. Nie można sobie wszystkiego odmawiać – pod warunkiem, że co do zasady przestrzega się reguł i jest to naprawdę wyjątek a nie norma,

Obiad ostatecznie złożył się z obłędnego w smaku tortu z wiśniami w posypce z pistacji, bardzo smacznego czegoś czekoladowego ze śliwką, przeciętnej „hipermarketowej” szarlotki bez smaku, niesmacznej kawy latte i kompletnie dla mnie niezjadliwych lodów o smaku „ciastko korzenne+mandarynka” i „śliwka z cynamonem”. Może gdybym wybrał bardziej tradycyjne smaki byłoby lepiej.

Pierwszy raz w życiu nie zmęczyłem całych lodów, które zamówiłem.

Po tym mega „dietetycznym” obiedzie poczułem się zaspokojony w zakresie chęci na słodycze na czas dłuższy. Żeby nie było – nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. 

Uznałem, że skoro już pozwoliłem sobie na taką ekstrawagancję warto to jakoś wykorzystać  i sprawdzić jak po czymś takim będzie wyglądał mój poziom glukozy po 1,2 i 3 godzinach od zjedzenia tej petardy cukru i tłuszczu.

Wyniki: 113 mg/dl po godzinie, 128 mg/dl po 2 godzinach i 88 mg/dl po 3 godzinach. 

Trudno je jednoznacznie zinterpretować ze względu na dużą ilość tłuszczu w lodach i torcie.  Myślę jednak, że jak na taką bombę cukrowo-tłuszczową nie jest źle 🙂

Zmiana sposobu żywienia na co dzień przynosi jednak wymierne efekty w takich sytuacjach. Ale do tego trzeba dojść – taki posiłek parę miesięcy temu skończyłby się mega skokiem glukozy we krwi i jakąś masakrą na wadze – nawet nie chce liczyć ile to mogło być kalorii 🙂

Co z kolacją w takiej sytuacji ?

Nic – po 3-4 godzinach trzeba ją zdecydowanie zjeść, niezależnie od tego czy jest się głodnym. Charakter „obiadu” nic tu nie zmienia. No może tyle, że zamiast jabłka, które planowałem, wybrałem coś mniej słodkiego:

Gotowane warzywa pozwoliły mi pozbyć się uczucia przesłodzenia. 

Rewelacyjny pomysł na kolację w tej sytuacji 🙂

To brzydkie to ziemniak w mundurku.

 

Zaplanowane na sobotni wieczór piwo, z racji eksperymentów cukierniczych, pozostało w lodówce. Są pewne granice 🙂

Niedziela:

W sobotę akumulator w Valkyrii odmówił chęci współpracy – niestety dłuższy czas stała nieodpalana i zanim napełniło się benzyną 6 gaźników akumulator powiedział pa pa.

Z tego powodu  do Radzymina wybrałem się Hondą Deauville NT700VA. Fajny maluch na każda okazję (waży tylko 265 kg).  Trochę się człowiek czuje jak na rowerze 🙂 Frajda z jazdy jednak jest – to najważniejsze.

W niedzielę akumulator był już z powrotem naładowany i mogłem wreszcie pojeździć trochę Valkyrią.

To jest rok różnicy (tak w sumie to 6 miesięcy).
Pamiętacie pulpeta na Valkyrii z poprzedniego wpisu ?
Od czegoś takiego …
… do względnie normalnego człowieka (wg norm BMI nadal mam jeszcze jakieś 20 kg do zrzucenia)

 

Wracając do niedzieli …

W ramach porannych przyjemności przed śniadaniem (kanapki z pieczoną makrelą w pomidorach) wypiłem podwójne espresso z mlekiem „prosto od krowy”, do tego zjadłem 2 kostki czekolady gorzkiej 85%:

 

Czekolada co prawda „Biedronkowa” ale jako jedna z nielicznych powszechnie dostępnych na rynku, podobno nie zawiera w składzie odtłuszczonego kakao.

Na niedzielny obiad degustacji doczekał się boczniak – w wersji najmniej dietetycznej czyli panierowanej, do tego sobotnie ziemniaki w mundurkach, smażone na oleju rzepakowym z czosnkiem:

 

Na kolację zjadłem 1 jabłko i 1 gruszkę (twarde, soczyste no i w ogóle)

No dobrze, tylko po jaką cholerę to wszystko opisuję ? Pamiętnik jakiś czy co ?

Wynik … chcę Wam pokazać na własnym przykładzie i w pewnym sensie udowodnić, cały czas to samo:

Jedzenie regularne posiłków i nie podjadanie między nimi to podstawa odchudzania – nawet jeśli to co zjadasz, do super dietetycznych potraw nie należy.

W większości wypadków nic więcej nie trzeba. Oczywiście jeżeli macie w normie poziomy glukozy i insuliny (i ogólnie jesteście zdrowi tak w skrócie).

Jeżeli nie macie, to trzeba nad tym popracować i tyle (wtedy zapomnijcie na jakiś czas o tortach, szarlotkach i lodach).

Zazwyczaj nikt nie robi się gruby bo ma problemy z glukozą i insuliną. Te problemy przychodzą same po dłuższym czasie bycia otyłym – w bonusie. Niestety w praktyce uniemożliwia to potem schudnięcie. Robi się błędne koło, z którego ciężko jest wyjść, jeśli się nie zrozumie jak to funkcjonuje.

Ok, to co z tym wynikiem ?

Oto i on:

Poniedziałek, 15.10, 8:05 rano

1,8 kg mniej niż w piątek rano 🙂

Mała rzecz a cieszy – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie było to okupione jakaś drakońską dietą … ba – żadną dietą 🙂

Zaczynamy na poważnie :)

Przed nami  kolejny weekend.

Na szczęście na razie limit imprez weekendowych wyczerpałem.

W tej chwili powinienem co prawda siedzieć i obżerać się na jakiejś służbowej konferencji w centrum spa chyba w Serocku ale udało mi się wykręcić. 

Cel na weekend – waga w poniedziałek rano poniżej 105 kg 🙂 

Weekend zapowiada się słoneczny i ciepły – mam zamiar wyprowadzić Valkyrię  z garażu i trochę ją rozruszać, dopóki pogoda do tego zachęca – przy okazji zrobię może jakieś aktualne zdjęcia 🙂

Ten baleron na Valkyrii to ja w czerwcu 2017 r. Nie wiem jak biedaczka to wytrzymała ale na szczęście 400 kg motocykla (bez kierowcy) robi swoje 🙂 Razem z bagażami ważyliśmy ok. 600 kg.

Do tej pory pisałem o rzeczach względnie uniwersalnych. Jeśli kogoś z problemem przewlekłej otyłości skłoniłem do zbadania sobie poziomów glukozy i przede wszystkim insuliny to naprawdę ekstra. Nawet jeśli nie ma z tym problemu (a w tej grupie to rzadkość) to samo badanie i tak warto zrobić.

Dobrze jest zrozumieć, że ludzie otyli zazwyczaj wcale nie stają się otyli dlatego, że się strasznie obżerają (chociaż oczywiście zdarzają się i takie przypadki). 

Tyjemy, łapiąc w biegu byle co i byle jak – nie mając, że niby czasu na normalne jedzenie. Otyłość to nie jest coś, z czym człowiek się rodzi – sam byłem kiedyś szczupły, wręcz chudy jak patyk.

Naprawdę wystarczy rozejrzeć się dookoła – nie trzeba wiele żeby spostrzec, nawet po znajomych, że to chyba nie idzie we właściwym kierunku 🙂

Tak jak kiedyś napisałem jeszcze trochę i będziemy druga Ameryką (przynajmniej w kwestii otyłości).

Jeżeli komuś chciało się przebrnąć przez wszystkie posty od początku (czyli wchodząc na stronę valkyrie.pl od końca) to w sumie wie już co powinien zrobić, skoro na poważnie chce się pożegnać z otyłością: 

  • jeść regularnie posiłki (niezależnie od uczucia głodu i braku czasu),
  • unikać śmieciowego jedzenia (fast foodów, jedzenia produkowanego na skalę przemysłową i wysoko-przetworzonego, w tym zwłaszcza dań instant , żywności długoterminowej oraz słodzonych napojów i soków – zapomnij o „kawie” 3w1),
  • zachować minimum 3 godzinne przerwy pomiędzy posiłkami,
  • pod żadnym pozorem nie podjadać pomiędzy posiłkami (nawet jednego winogronka czy mini krakersa),
  • w miarę redukowania wagi wprowadzić więcej spacerów i ruchu do swojego zycia (ale z umiarem – nie mam na myśli biegania czy wyciskania na siłowni).

Tak trochę jako pochodną powyższego dodałbym 4 bardzo istotne wg mnie punkty, stanowiące już raczej techniki działania:

  • starać się pozyskać do swojego menu jak najwięcej naturalnej żywności, która ma szanse mieć jakiekolwiek wartości odżywcze (uwaga na naciągaczy),
  • czytać dokładnie etykiety produktów żywnościowych i nie dać się nabrać na chwyty producentów żywności („bez dodatku cukru” wcale nie oznacza, że dany produkt „nadaje się do zjedzenia” a produkty „fit” są często fit jedynie z nazwy),
  • unikać produktów „light”, odtłuszczonych i słodzików,
  • eliminować ze swojego jadłospisu żywność, po której czujemy się ociężali, zmęczeni czy po prostu niekomfortowo.

To wszystko brzmi tak banalnie, że aż nikomu się nie chce się tego stosować. 

Najśmieszniejsze jest to, że ludzie po przeczytaniu (podobno) tego wszystkiego w dalszym ciągu potrafią zadać pytanie z cyklu – no ale jak Ty to tak na prawdę zrobiłeś (w domyśle jak zrzuciłeś tyle kilogramów) ?

Albo w narodzie powoli zanika sztuka czytania ze zrozumieniem albo to brak wiary w to, że wystarczy tylko (i aż) tyle 🙂

Wystarczy.

Wiecie już co zrobić albo może lepiej – co ja zrobiłem.

Cała reszta to już indywidualne techniki i pomysły, dzięki którym możemy samym sobie pomóc przejść od teorii do praktyki.

Bo to, że wiemy wcale nie oznacza, że coś z tą wiedzą zrobimy. W końcu palacze też mają świadomość, że palenie zabija i co z tego. No ale oni nie mają problemu z wyjściem na plażę 🙂

Skoro wszystko już wiemy to jak zacząć ?

Jesteś otyły, nie panujesz nad godzinami posiłków i podjadaniem, tydzień bez Maca to tydzień stracony (dobrze żeby tylko tydzień), nie potrafisz odmówić sobie puszki coli, batonika czy croissanta, najlepiej ze słodkim nadzieniem ?

Najprostszą metodą aby tym zapanować w początkowej fazie to eliminacja z diety produktów o wysokim indeksie glikemicznym. 

Nie mówię, że do końca życia ale na jakiś czas, żeby pomóc samemu sobie okiełznać Twoje drugie ja, które chociaż sam tego nie chcesz, kieruje Twoimi nogami do najbliższego „McDonalda”.

W internecie jest mnóstwo stron poświęconych indeksowi glikemicznemu, zawierających mniej lub bardziej udane tabele i zestawienia, nie będę im robił konkurencji.

Warto wydrukować sobie jakąś sensowna listę i zastanowić się na spokojnie co czym możecie zastąpić w swojej diecie, bez zbytniego poświęcenia.

Ja w pierwszej kolejności odstawiłem pieczywo pszenne i bułki, zastępując je chlebami z mąki żytniej czy orkiszowej, bez drożdży ( tam gdzie drożdże tam musi być i cukier – inaczej chleb nie wyrośnie), na naturalnym zakwasie. 

To nie było żadne poświęcenie bo te chleby bardzo mi smakują. Ważne jest to żeby nie dać się nabrać – nie wszystko co udaje naturalny, żytni chleb na zakwasie, jest nim w rzeczywistości. Czytać, czytać i jeszcze raz czytać 🙂

Kolejnym krokiem było zastąpienie wędlin sklepowych wyrobami „swoiskimi” lokalnej produkcji (idealnie byłoby dotrzeć do kogoś, kto sam je wytwarza). Dobrym pomysłem jest upieczenie sobie samemu schabu czy innego mięsa albo własnoręczne zrobienie pasztetu (dbając o jakość użytych składników).

Jeżeli nie jesteś uzależniony od mięsa czy wędlin lepiej wędliny w ogóle odstawić – nie mają żadnych szczególnych wartości odżywczych – cały ich smak to przyprawy i dodatki. Jeśli ktoś twierdzi inaczej to niech ugotuje w nieosolonej wodzie surowy kawałek mięsa i zje go ze smakiem – powodzenia 🙂

O ile ze śniadaniami powinno pójść względnie łatwo, gorzej trochę z obiadami.

Na początek proponowałbym odstawić ziemniaki, makaron z pszenicy i biały ryż. Ja tak zrobiłem. Teraz jem je z powrotem ale na etapie stabilizowania skoków poziomu cukru i insuliny we krwi jadłem przykładowo na obiad kawałek mięsa z surówką. W dalszym ciągu dodałem kasze czy ryż brązowy.

Tak wyglądały moje obiady, kiedy ważąc ponad 170 kg zacząłem zmieniać stopniowo sposób odżywiania.  Jak widać nie było to żadne poświęcenie z mojej strony.

Nie należy zmuszać się od pierwszego dnia do jedzenia rzeczy skrajnie dietetycznych. Organizm i smak muszą mieć czas na stopniową adaptację. 

Z resztą na tym etapie naszym głównym celem jest ustabilizowanie posiłków i walka z podjadaniem … to nie jest ten moment, w którym warto rzucać się na sałatę (nie ujmując nic sałacie, jeśli nie rosła przy trasie szybkiego ruchu).

Po 9 miesiącach przyznaję, że mając wybór jem teraz raczej gotowane mięso z kurczaka czy rybę zamiast smażonych, zwłaszcza w panierce …  ale dojście do tego zajęło mi naprawdę dużo czasu. I nie trzeba się z tym przesadnie spieszyć żeby się nie zrazić. 

 

No dobrze, myślę że w obliczu zbliżającego się weekendu nie ma co przesadzać.

Jezioro Dąbrowa Wielka. Zdjęcie własne.

 

Jak zwykle życzę Wam udanego weekendu i niech dodatkowe, zbędne kilogramy nie wrócą z Wami po weekendzie 🙂

Impreza integracyjna :)

Kolejny udany weekend za nami 🙂

Tym razem zakończenie sezonu motocyklowego. Jak to przy tego typu okazjach bywa – dużo jedzenia i alkoholu.

Kolega Jurij przywiózł z Moskwy niesamowity bimber, produkowany w 100% z owoców. Jak nie gustuję w tego typu trunkach to ten był rewelacyjny 🙂

Całkiem sporo go wypiłem – trzeba przyznać, że zero efektów ubocznych – nasi bracia znają się na rzeczy 🙂

No może trochę widać efekt na wadze ale biorąc pod uwagę okoliczności w granicach rozsądku.

Tama na zbiorniku wodnym Jeziorsko. Zdjęcie Юрий Л. 2018-10-06

Przetrwanie w warunkach kilkudniowych imprez i konferencji to wcale nie jest trywialny problem. Spróbuję wykorzystać okazję i na gorąco odnieść się do zagadnienia na swoim przykładzie.

Śniadanie w hotelu

Ludzie dookoła nakładają sobie kopiaste talerze parówek z wody, jajecznicy, kiełbasy smażonej z cebulą, chrupiącego boczku, ciast i nie wiem czego jeszcze.

Do tego naleśniki, góra wędlin i serów, jajka w majonezie, różnej maści sałatki – no wszystko co w warunkach hotelowych podają podczas śniadań w formie szwedzkiego stołu.

Absolutnie nie krytykuję bo sam tak kiedyś robiłem ale ponieważ zaprowadziło mnie to tam gdzie zaprowadziło –  nie ma lekko – tym razem trzeba się opamiętać.

Patrzę na młode dziewczyny, z których każda nakłada sobie na talerz górę ciasta (no po jednym z każdego rodzaju zapewne) – gdybym wystartował z czymś takim na śniadanie, pewnie pobiłbym kolejny weekendowy rekord.

Jak poradzić sobie w zaistniałej sytuacji ?

Zacznijmy od tego, że pomimo wszystko nadal należy starać się utrzymać przerwy między posiłkami.

Hotelowe śniadanie zazwyczaj można zjeść pomiędzy 7:00 a 10:00 – konkretną godzinę trzeba więc sobie dostosować do pozostałych planów na dany dzień. 

W naszym przypadku wiadomo było, że mamy rano śniadanie, potem około 11:00 wyjazd na resztę dnia motocyklami z hotelu. Na 19:00 zaplanowana została obiadokolacja połączona z wieczorną imprezą – taki standard wyjazdowy.

Z tego wynika, że w ciągu dnia trzeba by wymyślić jednak jakiś obiad (jeżeli nie został uwzględniony w rozkładzie dnia)  i przynajmniej jeszcze jeden posiłek – wieczorem raczej nie będzie ulgowo więc jedno i drugie powinno być raczej umiarkowane.

Wróćmy do śniadania.

Jeżeli nie wyobrażasz go sobie bez pieczywa warto zabrać ze sobą swoje, żeby nie jeść pompowanych wyrobów pieczywopodobnych. 

Dobrze jest zacząć śniadanie od kawy z mlekiem (jeśli ktoś pija) albo herbaty. W ten sposób ograniczysz wstępnie głód i efekt pożerania całego szwedzkiego stołu wzrokiem. Dzięki temu nie nałożysz sobie na talerz mnóstwa bezsensownych rzeczy.

W zależności od klasy obiektu hotelowego, zdarza się, że podawana do śniadania „darmowa” kawa ma z kawą niewiele wspólnego – bywa wręcz niepijalna. W takiej sytuacji warto zamówić sobie odrębnie prawdziwą kawę i zapłacić za nią ekstra. Nie ma sensu pić świństwa, tylko dlatego, że jest za darmo (wliczone w cenę pobytu).

Przy dobrej kawie/herbacie łatwiej jest na spokojnie zastanowić się na co mamy tak naprawdę ochotę. A przy okazji może trochę się przeluźni przy stołach z jedzeniem. Zawsze można też w międzyczasie podpytać znajomych – co da się zjeść a czego lepiej nie nakładać na talerz.

Ok, kawa/herbata wypita – pora na właściwe śniadanie. Wybierz talerz w rozmiarze śniadaniowym (a nie obiadowym) jeśli jest wybór i zastanów się dobrze ile i czego chcesz na niego nałożyć, zanim zaczniesz to robić.

W praktyce oznacza to, że masz obejść dokładnie wszystkie stoły z jedzeniem, zanim zaczniesz sobie nakładać coś na talerz.

Wiesz już co jest do wyboru. Zazwyczaj oznacza to, że jest tego zdecydowanie zbyt wiele – wszystkiego i tak nie włożysz na talerz.  Musisz się na coś zdecydować. Zwłaszcza, że dokładki nie wchodzą w grę – ten jeden talerz będzie musiał Ci wystarczyć. To i tak będzie zdecydowanie więcej niż zjadłbyś normalnie w domu.

Ja zrezygnowałem z wędlin (zazwyczaj są bez smaku), ociekającej tłuszczem smażonej kiełbasy z cebulą czy gotowanych parówek.

Jajecznica jest w tej sytuacji zazwyczaj dużo bezpieczniejszym wyborem (chociaż nie liczcie na jajka z wolnego wybiegu). Do tego jakiś twarożek, ser żółty, pomidory, papryka, oliwki, pieczarki marynowane … staraj się wybierać rzeczy, które mają szanse mieć jakiekolwiek wartości odżywcze.

Unikaj rzeczy w cieście francuskim czy kapiących od tłuszczu (no wiem – jajecznica tez potrafi).

Coś na słodko ? Ostatecznie naleśniki z serem/dżemem są też dla ludzi poza tym, że są bardzo wciągające. Jeśli nie boisz się, że na jednym się nie skończy, trudno żebyś wszystkiego sobie odmawiał.

Ciasta do śniadania ? Spróbuj się powstrzymać – hotelowe ciasta z reguły nie rzucają na kolana. Zaplanuj sobie po prostu  jakiś fajny deser w dalszej części dnia a do śniadania lepiej sobie odpuść.

Na zakończenie możesz wypić dla odmiany herbatę/kawę.

Jesteś najedzony – jeżeli nie jesteś to znaczy, że za szybko jadłeś albo zająłeś się rozmowami przy stole, zamiast skupić się na jedzeniu. Musisz chwilę odczekać i powstrzymać się przed drugim kursem z talerzem.

Tama na zbiorniku wodnym Jeziorsko. Zdjęcie Юрий Л. 2018-10-06

Drugie śniadanie. 

Zazwyczaj wszyscy są jeszcze napchani pod sufit i stękają zamiast myśleć o jedzeniu.

Jeżeli zjadłeś śniadanie o 9:00, najpóźniej koło 13:00 zjedz jakiś owoc (jabłko, gruszkę, etc) – coś, co łatwo zjeść w drodze i czym się nie uświnisz przesadnie (nie polecam soczystej brzoskwini przykładowo).

Nie wzbudzisz tym niezdrowej sensacji a temat będziesz miał z głowy.

Ja zabrałem ze sobą duże, twarde gruszki – można je długo gryźć i dają uczucie sytości. I nie ma problemu z przechowywaniem oraz szybkim wyjęciem w dogodnej chwili.

To jest również dobry moment na jakiś fajny deser jeśli go sobie obiecałeś i masz taką okazję.

Obiad

W hotelu albo w terenie. Z rachunku wypada koło 16:00.

Jeżeli jest w planie imprezy to ma wcześniej ustaloną godzinę – musisz skorygować zawczasu godziny poprzednich posiłków.

Pamiętaj, że wieczorem będzie raczej na bogato więc jeśli jesteś w stanie zjedz po prostu duży talerz treściwej zupy – zazwyczaj jest to w miarę najbezpieczniejsza opcja. Przy okazji zachowasz rezerwę na wieczornego grilla czy inną formę obżarstwa.

W każdym razie spróbuj zjeść jedno danie, niezależnie od ich ilości. Jeżeli masz obiad w postaci szwedzkiego stołu to spróbuj posłużyć się mniejszym talerzem, nałożyć sobie jednorazowo rozsądną ilość jedzenia i nie dokładać po zjedzeniu.

Jeżeli obiady są wcześniej zamawiane dla grupy, dobrze sprawdza się zażyczenie sobie przed wyjazdem diety wegetariańskiej – nie jestem wegetarianinem ale w warunkach wyjazdowych jest to bezpieczniejsze rozwiązanie. Dzięki temu przykładowo zamiast wątpliwej jakości kotleta de volaille zjadłem rybę, która była naprawdę bardzo smaczna. 

Zazwyczaj w tego typu okazjach kuchnia przygotowuje specjalnie kilka porcji wegetariańskich, na których musi się bardziej skupić niż na pozostałym jedzeniu (często szykowanym poprzedniego dnia). W ten sposób to co dostajesz jako „wegetarianin” jest z reguły świeższe i smaczniejsze niż to, co ma na talerzach reszta grupy. Zazwyczaj jest to również lżejsze – a w końcu przed Tobą wieczorna obiadokolacja połączona z suto zakrapianą imprezą 🙂

Zbiornik wodny Jeziorsko. Zdjęcie własne. 2018-10-06

Kolacja/obiadokolacja

Spróbuj nie przegiąć i tyle.

Jeżeli trzymałeś się do tej pory a wieczór przed Tobą długi,  nie przesiedzisz go na sałacie.

Jeżeli planujesz picie polecam zjedzenie kolacji raczej opartej na tłuszczach niż węglowodanach (w szczególności odpuść sobie pieczywo do kolacji).

Spróbuj nie zaczynać picia od pierwszej minuty kolacji – fajnie by było zjeść a picie zacząć przynajmniej godzinę później. 

Jeśli masz grilla/ognisko zazwyczaj kiełbasa będzie paskudna – lepiej zjeść kawałek karkówki, czy udko z kurczaka. O kaszankę spytałbym innych, zanim sam zaryzykujesz. 

Zamiast wątpliwej jakości ketchupu nałóż sobie kawałki pomidora lub sałatkę z pomidora i cebuli jeśli są.

Im mniej coś przetworzone tym lepiej dla Ciebie. 

Co by nie było zawsze lepiej jest zjeść jeden kawałek czegoś powoli, delektując się smakiem – niż 2-3 kawałki szybko. Smak ten sam, czas w którym się nim cieszysz również a skutki dla Ciebie zgoła odmienne.

Dlatego jedz powoli. I tak nie zjesz wszystkiego. Podobnie jak przy śniadaniu zastanów się na co tak na prawdę masz ochotę. Obślizgłe gluty wypływające z kiełbasy nie wróżą nic dobrego. 

Odpuść sobie też colę i inne napoje słodzone – gorąca herbata i woda z cytryną będą w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. 

Chlanie

Jeśli musisz zapijać alkohol to znaczy, że coś nie tak jest z nim albo z Tobą 🙂

Ja wypiłem nie mam pojęcia ile kieliszków bimbru Jurija (przez cały wieczór spokojnie kilkanaście 50-tek a myślę, że mogło być zdecydowanie lepiej) ale żadnego nie popiłem. A miał ok. 45% 🙂

Trzeba jednak przyznać, że każdy kieliszek piłem na 3 razy, delektując się jego smakiem w ustach przed połknięciem, zamiast wlewać go jednorazowo do gardła.

Jeśli już zaczniesz pić spróbuj odczepić się od jedzenia. 

W normalnych warunkach kolacja byłaby Twoim ostatnim posiłkiem i nie ma powodu żeby to zmieniać.

Po alkoholu spada szybko poziom cukru we krwi więc w naturalny sposób człowiek potrafi zrobić się głodny. 

Jeżeli wcześniej zjadłeś tłustą kolację powinno Cie to trochę przed tym uchronić. Jeżeli nie, napij się herbaty lub w ostateczności zjedz coś koło 22-23 jeśli kolację zacząłeś o 19:00 a planujesz, że impreza nie zakończy się szybko.

W każdym razie staraj się nie podjadać. Automatyczne sięganie co chwilę po chipsy, paluszki, orzeszki czy inne przekąski to jest właśnie to, czego nie wolno Ci robić. 

Ja poradziłem sobie z tym własnie pijąc „na 3”. Gdy inni wlewają cały kieliszek do gardła wypijasz jego 1/3. Potem przychodzi popitka, Ty w tym czasie możesz wypić kolejną 1/3 kieliszka. Zagryzka ? Masz jeszcze 1/3 kieliszka którą sobie spokojnie wysączasz w czasie, gdy inni rzucają się na jedzenie. Warunek – to co pijesz musi ci oczywiście smakować 🙂 W ten sposób gdy przychodzi następna kolejka masz pusty kieliszek i święty spokój 🙂

Jeśli pijesz piwo staraj się też nie narzucać mega tempa i unikaj łączenia go z przekąskami. Słone orzeszki, chipsy, paluszki – no aż się same proszą jako dodatek do piwa. Jeśli chcesz zakończyć wieczór z tarczą musisz je sobie odpuścić.

W ostateczności nałóż sobie porcję, którą chcesz zjeść i ją zjedz – nie rób tego odruchowo w trakcie popijania piwa – nie będziesz w stanie kontrolować ilości tego co jesz a przy okazji więcej wypijesz.

Nadal im mniej coś przetworzone tym lepiej –  orzeszki (niekoniecznie w cieście paprykowym czy wasabi) będą jednak lepszym wyjściem niż chipsy, paluszki czy zestaw imprezowych mini krakersów.

Po powrocie

Taki wyjazd potrafi wytrącić z rytmu. Bezwzględnie musisz spróbować wrócić do normalnego rytmu pierwszego dnia po powrocie i nie pozwolić sobie na szukanie żadnych wymówek. 

Organizm będzie w lekkim szoku więc może się zdarzyć, że będzie próbował sobie przedłużyć wolne. Weź to pod uwagę i nie daj mu okazji do tego.

Dasz radę ! 🙂

Happy end post scriptum

Ostatecznie tydzień zakończyłem symboliczną utratą wagi, w stosunku do pomiaru z ubiegłego piątku.

Tak więc mogę to chyba uznać za 100% happy end biorąc pod uwagę okoliczności, zwłaszcza że zdążyłem się już pogodzić z myślą, że może się to nie udać.

Udało się jednak i w 4 dni odrobiłem ponad 3 kg straty.

Zachęcam Was gorąco (oczywiście tych, którzy maja z tym problem) do odzyskania kontroli nad swoją wagą i zrzucenia zbędnych kilogramów. 

Jak sami widzicie nie jest to nic specjalnie trudnego. Oczywiście, w którymś momencie zrzucania wagi Wasz organizm zacznie próbowac róźnych wybiegów, żeby Wam w tym trochę poprzeszkadzać ale z drugiej strony w moim przypadku chwile osłabienia silnej woli pojawily się dopiero po utracie 60 kg – osobiście nie znam nikogo, kto potrzebowałby pozbyć się takiej ilości kg więc może nie będzie tak źle 🙂

W przyszlym tygodniu postaram się cofnąć do grudnia ubiegłego roku i przypomnieć sobie swoje początki – jakim cudem udało mi się przebić przez nieśmiertelne „od jutra się odchudzam” i faktycznie zrobić ten pierwszy krok (po raz nie wiem który i mam nadzieję ostatni) 🙂

Udanego weekendu 🙂 Mój spędzę na 2 kołach. Cóź – sezon motocyklowy powoli dobiega końca a weekend  zapowiada się słoneczny 🙂

Plaża Aghios Theologos, Kos, Grecja

 

Happy end :)

Waga mnie trochę postraszyła ale ostatecznie nie ma co narzekać. 

Po tak absurdalnej wpadce, trzy dni później wyrównałem praktycznie wynik z zeszłego czwartku, odrabiając prawie 3 kg strat.

Tak jak zawsze – bez głodzenia się, ćwiczeń czy nie wiem czego. 

Czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy, chociaż było to kompletnie bez sensu i nikogo nie namawiam do takich ekscesów.

Trzeba wziąć pod uwagę, że pisząc tego bloga, gdy odnoszę się do aktualnych wydarzeń, ilustruję to, co dzieje się ze mną po 9 miesiącach od zmiany nawyków żywieniowych i zrzuceniu prawie 70 kg nadwagi.  

Wyraźnie jednak chciałbym podkreślić, że przez pierwsze 6 miesięcy, podczas których traciłem regularnie 10 kg miesięcznie, nie zaliczyłem ani jednej weekendowej wpadki.

Coś za coś.

Z drugiej strony po ustabilizowaniu skoków poziomu cukru i insuliny na prawdę nie czułem takiej potrzeby. 

To co się zmieniło ?

Myślę, że może to trochę zmęczenie materiału – jeżeli dookoła Ciebie wszyscy się objadają, czasami też nabierasz na to ochoty. Organizm po utracie takiej wagi pewnie też upomina się trochę o swoje, starając się wykorzystać każdą okazję żeby odzyskać stracone kilogramy – po prostu trzeba się pilnować.

To, że wiem jakie to zazwyczaj są świństwa, nie zmienia faktu, że przez kilkadziesiąt lat się nimi żywiłem i mój organizm doskonale pamięta te smaki. 

Mimo wszystko trudno czasami się oprzeć … 🙂

Będę powtarzał jednak do znudzenia:

 jeżeli odstawisz śmieciowe jedzenie, będziesz jadł regularnie posiłki i nie podjadał między innymi to jedynie jakaś ciężka choroba mogłaby sprawić, że to nie zadziała.

Howgh !

Ok, brzmi fajnie ale co to znaczy tak naprawdę odstawić śmieciowe jedzenie. Jak to wygląda w praktyce ?

Do tej pory strasznie krążyłem dookoła tematu – myślę, że korzystając z ostatniej mega wpadki mogę pokazać Wam na przykładzie, jak to wygląda w moim przypadku – czyli co tak naprawdę jadłem przez  ostatnie dni, że mój organizm oddał te 3 kilogramy bez walki. 

Prośba tylko żebyście bardzo poważnie wzięli pod uwagę, że to nie będzie żadne wzorcowe menu tylko przykład, który sprawdza się u mnie a u Was wcale nie musi.

Jest to mój etap końcowy, który sobie wypracowałem, i który daje mi poczucie komfortu w tygodniu (taki mały zestaw ratunkowy) – nikt nie musi z dnia na dzień przerzucać się na taki tryb jedzenia i ja tez tego nie zrobiłem.

Do wszystkiego trzeba dochodzić stopniowo, o czym będę pisał później, starając się przypomnieć sobie techniki, dzięki którym zacząłem jeść rzeczy, które wcześniej nie stanowiły dla mnie jedzenia 🙂 

Jeżeli zrobisz duży przeskok i zaczniesz jeść nagle z dnia na dzień rzeczy, że niby zdrowe, będą one dla Ciebie po prostu niesmaczne – w ten sposób zraziłem się do rukoli, której do dnia dzisiejszego nie jestem w stanie wziąć do ust.

Smak, podobnie jak słuch, są bardzo adaptacyjne – bardzo szybko przyzwyczajają się do silnych bodźców (duża ilość basów i wysokich tonów w przypadku dźwięku, podobnie jak duża ilośc soli, cukru i tłuszczu w przypadku jedzenia). Jeżeli ktoś słodzi herbatę to gorzka zwyczajnie nie będzie mu smakowała, czy to oznacza, że gorzka herbata jest obiektywnie niesmaczna ?

Producenci żywności wykorzystują ten fakt ładując do swoich produktów tony cukru, soli i tłuszczu, od których  się uzależniamy – po czymś takim zwyczajnie coś innego nam nie smakuje. 

 

9 miesięcy temu na śniadania i kolacje żywiłem się głównie kanapkami z serem żółtym, sklepowymi wędlinami (salami, pasztet, szynka). Do tego tosty z serem żółtym i parówki z wody albo smażone, z majonezem lub ketchupem  – kto by odmówił ? Jako alternatywa uwielbiałem omlety (na słodko z syropem klonowym albo dżemem i wytrawne, z serem żółtym, szynką i pieczarkami). Nie gardziłem również parówkami w cieście czy naleśnikami.   Na obiad najchętniej jadłem schabowego z ziemniakami (najlepiej odsmażanymi) albo filet z piersi kurczaka z frytkami (w wersji ekstra z ananasem i serem żółtym) ew. makaron w różnych wersjach (smażony z jajkiem, spaghetti, etc). Do tego garmażerka – gotowe pierogi, naleśniki, krokiety, zapiekanki – kto by nie miał ochoty na lasagne ?

Prawdziwa, grecka musaka jest do dnia dzisiejszego moją piętą achillesową 🙂

Zupa sama w sobie nie była dla mnie posiłkiem – może jako dodatek do obiadu ale raczej niechętnie. Jako uzupełnienie diety cały arsenał różnych przekąsek, batoników, fast foody, litry coca coli – wszystko pochłaniane na szybko z braku czasu …. tak – tak właśnie jakoś to wyglądało.

 A jak wygląda to dzisiaj 🙂 ?

Śniadanie

W dalszym ciągu kanapki ale …

Chleb głównie żytni lub żytnio-orkiszowy (ew. z krzycy, płaskórki,  samopszy … ) 🙂

Skład: mąka, woda, zakwas, sól i koniec. Żadnego cukru, słodu jęczmiennego, drożdży. Co najwyżej ziarna jako dodatek. 

Nie da się kupić takiego chleba w sieciach sklepów czy piekarni. Trzeba szukać małych, lokalnych piekarni albo piec samemu. Jest relatywnie drogi – potrafi kosztować 15 zł za bochenek ale na prawdę warto 🙂 Spokojnie starcza na tydzień dla 2 osób. To podstawa śniadania.

Popatrzymy więc na dzisiejsze śniadanie:

 

2 kromki chleba j.w., relatywnie grube (ok. 1 cm) – w końcu masz się tym najeść

 

Do tego prawdziwe masło ze śmietany z mleka prosto od krowy. Trzeba znaleźć sobie źródło zaopatrzenia.   Niezłą alternatywą jest avocado – dojrzałe można smarować bez problemu.

 

Jako uzupełnienie wartości odżywczych nasiona chia.

 

 

Na to tłusty ser biały – tak, też prawdziwy ze wsi a nie ze sklepu.

 

 

Nasiona konopi … (nie uprawiam na balkonie jakby co)

 

 

 

Pomidor – kupiony na targu. Sezon na pomidory już za nami niestety więc tu będzie najtrudniej o coś na prawdę naturalnego. 

 

Wszystko posypane łupiną babki jajowatej (Colon C – posiada jeszcze w składzie inulinę z cykorii)

 

Po co to wszystko zamiast zrobić jedno zdjęcie, napisać kanapki z serem białym i tyle ?

To nie są wcale zwykłe kanapki – to Twoje (no w tym przypadku moje) śniadanie – najważniejszy posiłek dnia.

Możesz zrobić je w pół minuty i w drugie tyle wtrząchnąć na stojąco przed wyjściem do pracy ale wtedy nie dziw się, że zanim do niej dojedziesz będziesz z powrotem głodny. 

Dlatego dla mnie robienie śniadania to swoisty rytuał, który jest równie ważny jak samo jedzenie. Nigdy nie robię śniadania w biegu.

Jedząc śniadanie odklejam się od telefonu, tabletu czy komputera. Staram się jeść jak najwolniej, delektując się każdym kawałkiem.

To dotyczy z resztą każdego posiłku.  

Staram się również nie myśleć o niczym innym – mózg musi zauważyć, że jesz śniadanie, inaczej będzie głodny.

Całość zajmuje mi przynajmniej 15 minut. 

Drugie śniadanie/lunch czy jak mu tam …

solidny talerz zupy 🙂 

więcej zdjęć nie będzie, codziennie jem inną – kiedyś znalazłem sobie fajną knajpę, w której gotowali smaczne zupy na wywarze a nie z kostki. Aktualnie mam zaprzyjaźniona stołówkę, w której również bardzo smacznie gotują – też na wywarze i warzywach – co prawda warzywa już pewnie normalnie ze sklepu ale nie dajmy się w końcu zwariować. Największym świństwem w zupach są różnego rodzaju kostki smakowe.

Talerz w miarę gęstej zupy jako drugi posiłek (po tym jak najadłem się konkretnie na śniadanie) to naprawdę fajna opcja. Kiedyś dla mnie nie do pomyślenia.

Staram się jeść ją również jak najdłużej. Mam kolegę w pracy – szczupły jak patyk, z którym czasami jadamy razem. Zazwyczaj gdy kończę swój talerz zupy on nie dochodzi nawet do połowy. Nie wiem jak to robi ale jak widać muszę się jeszcze trochę nauczyć od mistrza 🙂  

Obiad

Jedzony w godzinach pracy (przed 16:00) więc źródło jak wyżej.

Duży posiłek, którym podobnie jak śniadaniem najadam się całkiem konkretnie.

Przez ostatnie 2 tygodnie wyglądało to mniej więcej tak:

Jeśli mam wybór staram się jednak jeść co do zasady rzeczy gotowane niż smażone. Ale nie oznacza to, że czasami nie skusze się na schabowego czy mielonego. 

W każdym razie nie jest to żaden listek sałaty z pomidorkiem tylko konkretny obiad (drugie danie żeby nie było) 

 

Kolacja

Pewnie najbardziej kontrowersyjny z moich posiłków. Po paru miesiącach doszedłem empirycznie do wniosku, że najlepiej czuje się wieczorem zjadając koło 19:00 (statystycznie jakieś 4 godziny przed snem) jabłko.

Warunek – duże, twarde, soczyste – takie, które będę mógł długo gryźć, żeby nim się najeść. Żaden kartofel.

Wiem, że dietetycy trąbią, że owoce powinno się jeść przed południem ale mój organizm woli inaczej. W ciągu dnia po owocach jestem najzwyczajniej w świecie po chwili głodny.

Wieczorem jedząc jabłko zazwyczaj jeszcze czuje obiad – nie zdarzyło mi się żebym po nim buszował wieczorem w lodówce.

Oczywiście bez przesady – nie jem codziennie jabłka na kolację – ale gdy zależy mi na zejściu z wagi jabłko wieczorem potrafi zdziałać cuda (czyli przez ostatnie 3 dni).

W innych przypadkach uwielbiam na przykład pomarańcze z gorzką czekoladą (najlepiej >=80% bez dodatku tłuszczu kakaowego). Mała deska wysokiej jakości serów z orzechami i lampką dobrego, czerwonego wytrawnego wina też jest ekstra kolacją, chociaż na pewno dużo cięższą – no i jeśli nie masz wprawy proponowałbym jednak policzyć kalorie w tym przypadku – zarówno orzechy jak i twarde sery są bardzo wysoko kaloryczne – łatwo zjeść w ten sposób sporo powyżej 1000 kcal na jeden posiłek. 

Co oprócz tego ?

Zazwyczaj 4-5 kaw z ekspresu z mlekiem, w miarę możliwości przywiezionym ze wsi , tzw. prosto od krowy (czasami faktycznie trzeba je jeszcze schładzać przed zakręceniem na dobre butelki).

kompot do obiadu (jest elementem zestawu obiadowego w tygodniu – zabrzmi to dziwnie ale wypijam go razem z zupą żeby podnieść kaloryczność posiłku – drugie danie zazwyczaj tego nie wymaga)

Do tego 3-4 herbaty, zwykle herbata zielona cytrynowa.

Wodę pije raczej okazjonalnie – zazwyczaj lekko gazowaną (niegazowana mi zwyczajnie nie wchodzi).

W sumie jakieś 2 litry płynów dziennie z tego wyjdzie.

Tak to wygląda mniej więcej w tygodniu. W zależności od potrzeb różnicuję sobie dietę śniadaniami i kolacjami. Zamiast sera białego jem ryby wędzone czy chociażby jajka na twardo. Z rybami trzeba uważać – niestety potrafią być skażone. Pomimo stereotypu bycia zdrową żywnością lepiej ich nie nadużywać.

Ironia losu …

Wszystko zaczęło się w piątkowe popołudnie. 

Nieopatrznie posłużyłem się w swoim wpisie „Jak nie dać się zwariować ?” pizzą, jako przykładem – nieopatrznie, bo niby znam większe świństwa niż sklepowa pizza (co z resztą napisałem we wpisie). 

Nie zmienia to jednak faktu, że wywiązała się dyskusja, w trakcie której usłyszałem, że chyba przesadzam – w końcu w sklepowej pizzy nie ma nic aż tak złego …

Tego samego wieczoru, jak na ironie losu, stanęła przede mną mrożona pizza z Biedronki – jak być może ktoś kojarzy taka prostokątna, duża (chyba większa niż A4) za 7 czy 8 zł. Robiona dla Biedronki bo w innych sklepach jej nie widziałem. 

Nie miałem z jej pojawieniem się nic wspólnego ale ponieważ była mrożona nie było dużego wyboru – trzeba było ją wstawić do piekarnika (z braku wolnego miejsca w zamrażalniku – z resztą i tak była już na w pół rozmrożona).

Po jej upieczeniu pachniało pizzą w całym domu. Pełen myśli w stylu:

„czy może faktycznie nie przesadziłem z tą krytyką gotowej pizzy i prawie kategorycznym zakazem jej jedzenia ?”, 

„z drugiej strony nie jestem już aż takim mega grubasem jak dawniej, więc może jednak nie zaszkodzi aż tak bardzo ?”,

w obliczu piątkowego wieczoru i nadchodzącego weekendu złamałem się.

Jako uzupełnienie wieczoru przyszła pora na lane piwo – w sumie taki mały standard towarzyski (pizza, no może niekoniecznie biedronkowa + piwo) – nic nadzwyczajnego.

Może by i to przeszło w miarę ulgowo (co najwyżej jakiś mały kilogram na wadze ekstra) ale w sobotę były IMIENINY …

Nie imieniny a IMIENINY, co w skrócie oznacza zastawiony stół przez cały dzień,  a na nim wszystko co można sobie w takich okolicznościach wyobrazić.  

Jeśli ktoś poprzedniego wieczoru skusił się na pizzę mrożoną to dlaczego niby miałby odmówić sobie takich smakołyków ?

Trudno mi tak na prawdę powiedzieć czy to była tylko forma wymówki, czy faktycznie po pizzy rozjechałem się na tyle, że nie potrafiłem zmusić się do wyznaczenia sobie posiłków.

W efekcie przez sobotę (i w konsekwencji większą część niedzieli) nie trzymałem się wyznaczonych sobie godzin posiłków tylko sięgałem na bieżąco po różne dobre rzeczy w ciągu dnia.

Efekt ? … przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. We wpisie „Veni, vidi i do tego chyba vici :)” opisałem weekend, w trakcie którego zjadłem ponad 6000 kcal, tracąc na wadze 0,5 kg.

Tyle tylko, że wtedy jadłem dużo ale regularnie, robiąc ok. 3 godzinne przerwy między posiłkami.

W ten weekend zrobiłem wszystko absolutnie niezgodnie z zasadami, którymi od jakiegoś czasu próbuję się z Wami podzielić.

Rezultat:  

108,6 kg w poniedziałek rano …

3,2 kg do góry w jeden weekend nie przestrzegania zasad.

Dramat …. porażka … i takie tam różne …

 

 

Na moje nieszczęście jeszcze przed weekendem założyłem, że zamierzam trochę odpuścić żeby nie zejść poniżej 100 kg przed gwiazdką, stąd brak silnych hamulców … jak widać zemściło się to okrutnie.

A wszystko zaczęło się od jednej, małej, niewinnej mrożonej pizzy …. przecież to tylko mąka, jajka, tłuszcz ….

Żródło: Asterix Niezgoda. Zeszyt 5(14) 93. Rysunki: Uderzo Tekst: Gościnny 

No dobra – po co to wszystko opisuję ?

Po pierwsze ten blog nie jest po to żeby uprawiać propagandę sukcesu a pokazać rzetelnie od kuchni jak to wygląda.

Nie obiecywałem nikomu, że będzie lekko. Obiecałem, że jeżeli będziecie się trzymać reguł to nie będziecie musieli głodzić się ani odmawiać sobie wszystkiego.

Z jednym małym zastrzeżeniem (bynajmniej nie małym druczkiem):

pod warunkiem, że trzymacie się podstawowej zasady –

regularne posiłki co ok. 3-4 godziny i zero podjadania.

(jeżeli Wasza otyłość nie jest powiązana z insulinoopornością to może być co 2,5-3 godziny ale reszta bez zmian).

Po drugie, oprócz tego, że odchudzanie w definicji ma wpisane zarówno wzloty jak i upadki,  chcę Wam pokazać, że to naprawdę działa – jeśli przestrzegamy reguł waga idzie konsekwentnie w dół, jeżeli nie …. czeka nas to, co ludzie nazywają efektem jojo. 

Dlatego tak jak zaznaczyłem na wstępie – zmiany, które wprowadzasz w życie żeby z mega otyłego człowieka stać się kimś normalnym, musisz wprowadzić nieodwracalnie do końca życia.

Nie da się zrzucić wagi i wrócić do starych przyzwyczajeń.

Chyba, że chcesz również wrócić do starej wagi.

No dobrze, w jeden weekend odzyskałem połowę tego, co udało mi się zrzucić w miesiąc. Co dalej ?

Nic.

Tak jak opisałem we wpisie „Sztuka przetrwania” życie toczy się dalej.

Po takim weekendzie w poniedziałek rano trzeba zjeść normalne śniadanie i dalej wrócić do wyznaczonego rytmu. Jeżeli jesteś w stanie go utrzymać reszta przyjdzie sama.

Im szybciej do niego wrócisz tym mniej czasu stracisz:

 

Wtorek rano. Zostało jeszcze 2 kg do nadrobienia. Nie wiem czy uda się to zrobić do końca tygodnia. Fajnie by było ale nie to jest najważniejsze.  

 

 

Po ostatniej wpadce bardzo łatwo odrobiłem straty i wyszedłem na koniec tygodnia z utrata prawie 1 kg wagi (Sztuka przetrwania PPS czyli rozliczenie tygodnia) .

Teraz widzę, że waga reaguje jakby mniej chętnie, dlaczego ?

Poprzednio (no może poza rurkami z bita śmietaną ale widocznie śmietana była „prawdziwa” ) w zasadzie nie zjadłem nic co było by połączeniem najgorszego tłuszczu z węglowodanami – nie potraktowałem siebie jak śmietnik.

Tym razem, oprócz kupnej pizzy, zaliczyłem w trakcie imienin również kupne ciasta (sernik, bajaderka, szarlotka), sałatkę warzywną ze sklepowym majonezem, pieczony schab – jak się po niewczasie dowiedziałem również nie domowego wypieku …

To niestety zasadniczo zmienia sytuację.  Po pierwsze mamy kumulację wpadek. Po drugie – śmieciowe jedzenie.  Pewnie z akcentem na to drugie.

Dlatego jak sam napisałem ostatnio – jeden mały batonik, czy kawałek sklepowej pizzy, czy nie wiem co jeszcze, osobie szczupłej, być może nic nie zmieni.  W przypadku osób przewlekle otyłych nadal jednak twierdzę, że  to jedna z gorszych rzeczy, które można zrobić. Rozwala wszystko.

Nie będę po raz kolejny opychał się  orzechami żeby udowodnić, że to nie w kaloriach tak naprawdę problem 🙂 

Po prostu zanim sięgniesz następnym razem po coś takiego,  zastanów się czy aby na pewno warto …

                                                        … zanim otrzymasz rachunek.

 

Ok, jutro rano sprawdzę na wadze jak tam idzie spłata mojego 🙂

 


Środa, 3 października 2018 r.  godz. 8:26 

Do odrobienia po weekendzie zostało jeszcze 1,4 kg. 

Niby nie jest to dużo tylko po co ?

Tak ku przestrodze i do przemyślenia dla samego siebie, zanim znowu sięgnę po kawałek sklepowej pizzy …