Jak idealnie byś sobie wszystkiego nie poukładał przychodzi taki moment, że zaczynasz szukać odmiany.
Najprawdopodobniej wynika to z braku witamin czy mikroelementów. A może po prostu ze zmęczenia materiału. Nie zmienia to faktu, że jeśli w porę na to nie zareagujesz, może się to skończyć fatalnie.
W każdym razie, jeśli pomimo tego, że Twoja idealnie ułożona dieta działa rewelacyjnie, zaczynasz pozwalać sobie zbyt często na ekstra przyjemności i co gorsza zaczyna się to odbijać na Twojej wadze, oznacza to, że czas na zmiany.
Nie musisz od razu zmieniać wszystkiego o 180 stopni ale na pewno warto zareagować, jeśli nie chcesz wrócić do starej wagi – a uwierz mi, bardzo łatwo się zdekoncentrować i polec nie wiadomo kiedy.
Kilkukrotnie w ubiegłych latach pozbywałem się 20-30 kg nadwagi – do dzisiaj nie pamiętam jak to się stało, że za każdym razem w którymś momencie zacząłem powoli odpuszczać i ostatecznie przegrywałem.
To bardzo niebezpieczny moment, zwłaszcza gdy od dłuższego czasu Twój organizm musi rozstawać się powoli z kilogramami, na co z niewiadomych przyczyn nieszczególnie ma ochotę.
Jeżeli coś zaczyna iść nie do końca po Twojej myśli pora wyłączyć autopilota i przejść na ręczne sterowanie. Żeby nie przespać momentu, w którym możesz z tym jeszcze coś zrobić.
Przede wszystkim zastanów się co w międzyczasie zdążyłeś odpuścić. Czasami możesz wyłożyć się naprawdę na drobiazgach.
Ostatnio piję zdecydowanie mniej zielonej herbaty, czy w ogóle herbaty. Zastąpiłem ją w dużej mierze kawą, na dokładkę z mlekiem.
To pierwszy punkt, z którym muszę się zmierzyć.
Warto także pomyśleć o dodatkowym źródle witamin i mikroelementów. Z jakiegoś powodu ciągnie Cię do różnych dziwnych rzeczy. Niekoniecznie jednak mam na myśli suplementy diety czy preparaty witaminowe z apteki. Lepiej poszukać czegoś naturalnego.
Ja wróciłem do przyrządzania sobie co wieczór pyłku pszczelego. 3 łyżeczki na pół szklanki letniej wody do wypicia na rano (pyłek musi rozmięknąć przez noc).
Z innych przemyśleń, od jakiegoś czasu weszło mi w rutynę jedzenie sera białego na śniadanie. Jest pyszny ale na dłuższa metę każda monotonna dieta stanowi bardzo realne zagrożenie.
Dlatego w ostatnią sobotę zamiast klasycznie pojechać na zakupy na targ, by kupić kolejną porcję białego sera na najbliższy tydzień, udałem się na zakupy pod Halę Mirowską w Warszawie.
Naturalnie po śniadaniu, żeby nie przesadzić z ilością zakupów.
Jest tam bardzo fajny grecki mini market, w którym mają przepyszny oryginalny jogurt grecki, oliwki, biały ser owczy (delikatnie słodki w smaku), twarde sery owcze i kozie, tzatziki, rożne rodzaje chałwy (w tym pomarańczowa – ekstra do kawy 😉 ) i wiele innych greckich specjałów na wagę.
Wszystkie masakrycznie tłuste ale jak wielokrotnie powtarzałem, to nie tłuszcz jest źródłem Twoich problemow przy odchudzaniu a węglowodany.
Ceny co prawda również niczego sobie – kilogram twardego sera owczego czy koziego to wydatek rzędu 90 zł ale wystarczy kupić naprawdę niewielki kawałek – na tym własnie o polega. W nagrodę możesz delektować się prawdziwą eksplozją smaku – to niesamowite jak w miarę jedzenia takiego sera zmienia się jego smak w ustach i na jak długo pozostaje. „Sklepowe” sery są przy tym zupełnie bez smaku.
Zanim zacząłem wprowadzać zmiany, zdążyłem dojść do 107 kg . Kompletnie bez sensu ale najważniejsze to się nie przejmować i przede wszystkim za nic nie odpuszczać.
Generalnie najłatwiej łapie się kilogramy wieczorem. Pod tym względem najbezpieczniejsze jest śniadanie – tu naprawdę możesz się nie ograniczać.
Oprócz zachowania przerw pomiędzy posiłkami i nie podjadania to podstawowa „złota myśl”, którą warto wziąć do siebie jeśli chcesz odnieść sukces.
Wieczorne piwo to 0,5-1 kg ekstra na wadze. Jeśli dołożysz do tego frytki czy inne przekąski może być więcej.
W swoim czasie (Veni, vidi i do tego chyba vici 🙂 ) w ramach eksperymentu zjadłem w weekend ponad 6000 kcal i straciłem na wadze – nie muszę dodawać, że większość tych kalorii zjadłem nie w porze kolacji.
Jest to istotny problem, zwłaszcza gdy prowadzisz bogate życie towarzyskie, które zazwyczaj na złość grubasom toczy się w porze kolacji a nie śniadania (no pomijając kolacje ze śniadaniem) 🙂
W każdym razie naprawdę nie trzeba wiele – 3 wieczory w tygodniu i jesteś 3 kg do przodu. Jeżeli nie kontrolujesz na bieżąco wagi możesz się zdziwić. Dobrze jest o tym pamiętać.
Wracając do zmian – zdążyłem zareagować wprowadzając je wcześniej, dlatego przez ostatnie parę dni wróciłem z wagą poniżej 105 kg.
I to pomimo spotkania ze znajomymi w sobotni wieczór. Naturalnie kosztowało mnie to ekstra 1kg do wagi ale na moje szczęście w pubie Pod Baryłką wcześnie zamykają kuchnię i skończyło się na piwie bez dodatków – mogło być gorzej bo frytki wisiały w powietrzu 😉
Zmiany wcale nie oznaczały jakichkolwiek restrykcji. Oczywiście w granicach rozsądku z ilością ale takie śniadanie jak:
albo:
to naprawdę nie jest żaden problem.
W ramach „odpoczynku” od poprawnej politycznie kuchni dietetycznej pozwoliłem sobie chociażby na:
były całkiem niezłe – dały się zjeść 🙂
Z innych pomysłów na obiad: zupa krem z dyni z groszkiem ptysiowym, kaszotto z podgrzybkami (nie z torebki) i lasagne z warzywami.
Absolutnie nic dietetycznego ale za to wyraziste w smaku – dzięki temu przestałem szukać dodatkowych wrażeń i łapać bez sensu ekstra kg.
Aż się boję po raz kolejny deklarować atak na 100 kg (zwłaszcza z lodówką pełną greckich przysmaków) ale pora chyba pociągnąć trochę w dół.
Jeśli nie teraz to kiedy ?
Przepis na naleśniki z ciasta dyniowego poproszę 🙂 i ogólnie jak opisujesz jakieś dania, to poproszę o podlinkowanie przepisu – to taki mój mały wniosek racjonalizatorski 😉
Przepis dostałem od mamy:
półlitrowy kubek tartej na drobne wiórki dyni
1 jajko
półtorej do dwóch łyżek mąki
sól
łyżeczka proszku do pieczenia
cukier waniliowy.
wymieszać do konsystencji ciasta naleśnikowego.
z tej ilości wychodzi 10 – 11 naleśników o średnicy ok 18 cm.
Tyle w drodze wyjątku przepis ale chyba nie trzymaliśmy się go jakoś specjalnie 🙂 Lojalnie uprzedzam, że masakrycznie długo dochodzą na patelni – temat na długie popołudnie i dobrą książkę 🙂
Wniosek racjonalizatorski uprzejmie odrzucam 🙂 Nie jest moją intencją prowadzenie bloga kulinarnego – tu odsyłam raczej do Karola Okrasy 😉
Kilka pytań dodatkowych
– z jakiej dyni wychodzą najlepsze?
– czy próbowaliście innej mąki nią pszenna? (np. orkiszowej lub owsianej?)
– a bez proszku do pieczenia?…
Wniosek racjonalizatorski nie miał na celu przeprofilowanie Twojego bloga, jedynie tylko uzupełnienie go o przepisy –
przetestowane na Was (a szczególnie na Twojej wadze) 😉 ale argument przyjmuję 🙂
Proszku do pieczenia nie użyliśmy. Co do mąki to nie pamiętam ale chyba faktycznie nie była to mąka pszenna. A dynia jest najlepsza taka, którą akurat masz pod ręką 🙂 Na pewno świeża w każdym razie.