Jak nie dać się zwariować ?

Jak się zapewne domyślacie producenci żywność produkują ją raczej nie po to żeby nam zrobić dobrze.

To jest biznes i liczy się tak naprawdę tylko kasa. Duża kasa.

Nie trzeba być geniuszem żeby wpaść na taki oczywisty wniosek.

Z tego niestety wynika, że jeżeli na czymś można zaoszczędzić (i więcej zarobić) to można być pewnym, że producent na 100% to zrobi. 

Czego by producent nie napisał na etykiecie, do przemysłowej produkcji żywności  użyto z pewnością najtańszych z dostępnych składników – czyli na logikę najgorszych. Zwykle te składniki, i tak podłej jakości, są używane w śladowej ilości tylko po to, żeby móc wielkimi wołami na opakowaniu napisać, że coś jest przykładowo z oliwą z oliwek albo z zakwasem. To niewątpliwie poprawia sprzedaż.

Kupując żywność produkowaną przemysłowo nigdy nie masz pewności czy zielony płyn, który uważasz za oliwę z oliwek, ma z nią cokolwiek wspólnego.  Może i oliwa sprzedawana odrębnie w butelce tak ale już ta, stanowiąca zalewę ryb w puszce lub dodatek do innych produktów raczej niekoniecznie.  Współczesna chemia działa cuda.

W 2013 roku, przy okazji afery z fałszowaną wołowiną w klopsikach Ikea, w której wykryto domieszkę koniny, w całej Europie przeprowadzono kontrole pod kątem czystości mięsa w przetworach mięsnych.

W jej wyniku w Wielkiej Brytanii wykryto między innymi pierogi z mięsem, w których jak to ładnie określili, nie stwierdzono obecności DNA pochodzenia zwierzęcego.

Z jednej strony dziwie się producentowi, że mając idealny produkt dla vegan nie zrobił z tego biznesu, z drugiej jak widać chemia naprawdę działa cuda – nikt nie zorientował się, że je pierogi z mięsem bez mięsa. Co zatem było w środku ? Wolę nie zgadywać.

Na pewno zwróciliście uwagę na to, że większość wędlin sklepowych ma praktycznie taki sam smak. Wcześniej podawałem przykład soku i lodów truskawkowych, które też niezależnie od pory roku smakują tak samo, a przecież jednak prawdziwe owoce (gdyby tam były) smakują za każdym razem inaczej. Można by mnożyć przykłady.

Smak, zapach i konsystencja żywności produkowanej przemysłowo zależą tylko i wyłącznie od dodatków, których sami z siebie nigdy nie wzięlibyśmy do ust.

Nośniki smaku w postaci sztucznie dodawanych w dużych ilościach tłuszczu utwardzonego, soli i cukru, do tego aromaty, emulgatory, konserwanty, dodatki uzależniające – cały arsenał chemii odpowiadającej za smak, zapach, kolor, konsystencję, trwałość produktu i przywiązanie klienta – wszystko po to żebyś zachwycił się danym produktem i najlepiej dostał ślinotoku na sama myśl o nim.

Zadziwiające jest to, że ten ślinotok mija zazwyczaj zaraz po włożeniu go do ust. No chyba, że ktoś ma już kompletnie wyprany smak. W końcu smaków trzeba się nauczyć … 

Do tego oczywiście cała gama chwytów marketingowych na poziomie opakowania produktu, jego ekspozycji i promocji, w tym reklamy kierowane do małych dzieci jako głównych odbiorców – jakie to słodkie 🙂

Patrzyliście kiedyś na skład gorzkiej czekolady ? Nie zastanawiało Was po cholerę (w większości przypadków) produkować ją z odtłuszczonego kakao po to żeby dodawać do niej oddzielnie tłuszcz kakaowy ?

Powiedzmy sobie szczerze – tłuszcz pozyskiwany z naturalnego ziarna kakaowca jest bardzo drogim surowcem, który być może zostanie użyty do produkcji ekskluzywnych kosmetyków. A tłuszcz kakaowy dodawany do czekolady ? Pod tym określeniem może kryć się wszystko.

W ten sposób to co kupujemy pozbawiane jest większości cennych składników, zastępowanych przez bezwartościowe, często szkodliwe substytuty.

Tak, nie wygląda to fajnie. Połączenie najgorszej jakości tłuszczu, węglowodanów z mnóstwem chemii daje w efekcie coś, z czym nasz organizm kompletnie sobie nie radzi.

Problem leży nie w tym, że coś tam jest rakotwórcze, trujące czy po prostu kompletnie pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych. 

Na coś trzeba umrzeć – w końcu oddychanie też jest szkodliwe (tym, czym zazwyczaj oddychamy)

Prawdziwy problem polega na tym, że wysoko przetworzona żywność, produkowana na skalę przemysłową, kompletnie rozwala nasz metabolizm.  

To jest właśnie największy problem – bynajmniej nie to, ile coś ma kalorii. 

W konsekwencji nasz organizm wywiesza białą flagę, nie panując nad tym co się dzieje z cukrem, insuliną i sam nie wiem czym jeszcze. Kompletna porażka. 

Tyjemy jedząc pompowany, sztuczny chleb, smarowany jakimś podłym tłuszczem utwardzonym, z chemicznymi wędlinami nafaszerowanymi glutaminianem sodu (żeby tylko), najlepiej z dodatkiem ketchupu czy majonezu, które z pomidorami czy jajkami mają naprawdę niewiele wspólnego, albo jeszcze lepiej jakimiś sosami o bliżej nie określonym składzie. Ile mam serwuje taki zestaw swoim dzieciom codziennie na śniadanie ? Już nawet nie czepiam się parówek.

Stopniowo wykańczamy nasz metabolizm zupkami w proszku, pakowanymi długoterminowymi rogalikami z nadzieniem , batonikami, napojami gazowanymi i pseudo sokami z syropem glukozowo-fruktozowym, pompowanymi bułeczkami, chemicznymi wędlinami, całą masa różnych świństw do smarowania pieczywa, gotowymi daniami z długim terminem przydatności do spożycia, produktami light i mnóstwem innych produktów, często lansowanych jako fit czy cholera wie jak jeszcze. Długo by wymieniać.

A potem się dziwimy, że mamy napady głodu, puchniemy, mamy zgagę, wzdęcia, wysiada nam wątroba czy inne tego typu atrakcje.

No zawsze można sobie na to łyknąć jakiś suplement diety i do przodu …

Krótka zagadka, co to za przysmak ? :

białko jaja w proszku

cukier
jęczmienny ekstrakt słodowy
laktoza
lecytyna sojowa (E 322)
miazga kakaowa
naturalny ekstrakt z wanilii
odtłuszczone mleko w proszku
serwatka w proszku (z mleka)
sól
syrop glukozowy
tłuszcz kakaowy
tłuszcz mleczny
tłuszcz palmowy
zhydrolizowane białko mleka

Brzmi smakowicie, no nie ?  

No dobra. Jak nie dać się zwariować w tym wszystkim. W końcu coś trzeba jeść.

Prawda jest taka, że raczej nie polecimy do lasu polować na coś do jedzenia. Uprawianie własnych ziemniaków czy pomidorów, czy choćby pieczenie chleba,  jest ekstra rozwiązaniem ale poza zasięgiem większości z nas.

Trzeba podejść do tego zdroworozsądkowo i znaleźć jakiś kompromis.

W normalnych warunkach nie ma sensu popadać w histerię. Nasz organizm, w tym wątroba, naprawdę zniosą wiele. 

Niestety jeżeli masz mega BMI, hodowane na przestrzeni lat, trudno nazwać to normalnymi warunkami.

Twój organizm jest w stanie, w którym potrzebuje żebyś wyciągnął do niego pomocną dłoń. Potrzebuje wytchnienia.  Od dłuższego czasu pewnie w tej czy w innej formie próbuje dać Ci do zrozumienia, że ma dość. Najlepiej widzisz to chociażby na wadze.

Dlatego zamiast patrzeć tęsknym wzrokiem na „Snickersa”, wchłanianego przez jakiegoś szczupłego jegomościa, zanim rzucisz się do sklepu przyjmij do wiadomości, że jemu ten jeden „Snickers” dużej różnicy nie zrobi ale Tobie jak najbardziej tak.

I kompletnie nie chodzi tu o liczbę kalorii – będę powtarzał to do znudzenia.

Jeżeli naprawdę chcesz schudnąć w pierwszej kolejności musisz stopniowo ograniczyć w swojej diecie produkowaną na skalę przemysłową żywność wysoko przetworzoną i zastąpić ją w miarę możliwości produktami naturalnymi, przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. I bynajmniej nie mam na myśli tylko słodyczy.

Masz ochotę na pizzę ? Ok.

Najlepiej byłoby gdybyś zaprosił znajomych i zrobił ją sam w domu (przy okazji dobrze by było gdybyś nie zjadł sam całej na raz – po to CI znajomi). Dobierz starannie składniki. Użyj świeżych warzyw i dobrej jakości sera żółtego a nie jakiegoś badziewia seropodobnego, bo tanie. Sos pomidorowy idealnie też byłoby zrobić samemu ze świeżych pomidorów z listkami świeżej bazylii – internet jest pełen fajnych przepisów. Jeśli kupujesz gotowy przeczytaj skład i wybierz taki, w którym mają szansę być pomidory 🙂

Taka pizza będzie naprawdę przepyszna i z czystym sumieniem będziesz mógł sobie na nią pozwolić.

Nie masz czasu żeby bawić się w kucharza ? Nie bardzo jest do kogo wbić się na sępa ? Wybierz się do jakiejś małej, lokalnej pizzerii, najlepiej takiej, w której wyrabiają ciasto na Twoich oczach. Zwróć uwagę na sosy i nie przesadzaj z nimi. Raczej unikaj wędlin w składzie – będą kiepskiej jakości. Spróbuj nie zamówić pizzy XXL dla samego siebie – zawsze możesz tu wrócić następnego dnia.

W ostateczności idź do jakiejś sieciówki – chociaż musisz się liczyć z tym, że to nie będzie już z pewnością produkt naturalny.

Zdecydowanie nie powinieneś natomiast kupować gotowej pizzy w sklepie, do odgrzania w piekarniku lub mikrofali. 

Tak – znam gorsze produkty niż mrożona pizza. Na tym przykładzie pokazuję CI jedynie na czym mają polegać zmiany i wybory, których będziesz musiał dokonywać, jeśli chcesz schudnąć.

Popatrz na to co jesz i zastanów się co mógłbyś zamienić na rzeczy mniej przetworzone. 

Klopsiki na obiad ? Fajna rzecz – nie chce Ci się ich robić samemu poproś mamę albo kogoś z bliskich. Kupowanie gotowych sklepowych klopsików w słoiku to beznadziejny pomysł. To już chyba lepsza byłaby ta mrożona pizza (ale głęboko mrożona a nie długoterminowa z lodówki).

Nie będę mnożył przykładów, wiesz już chyba o co chodzi.

Im więcej żywności wysoko przetworzonej wyeliminujesz ze swojej diety, tym większe masz szanse na ustabilizowanie swojego organizmu i schudnięcie.

Wcale przy tym nie musisz bardzo ograniczać ilości tego co jesz (w granicach rozsądku oczywiście). 

Nie musisz też nagle zmieniać wszystkiego o 180 stopni i  od jutra robić zakupów tylko w sklepach ekologicznych. Po prostu użyj mocy i kieruj się zdrowym rozsądkiem.

Jak widzisz nie oczekuje od Ciebie jakiś mega wyrzeczeń tylko żebyś przestał traktować samego siebie jak śmietnik, do którego wrzucasz co popadnie. 

                   178 kg. Listopad 2015 r.

Wiesz dlaczego ludzie nie szanują grubych ? A dlaczego mieliby szanować skoro Ty sam tego nie robisz ???

Podsumowanie – czyli kawa na ławę

5,7 kg do granicy 100 kg … 

Miesiąc temu, 27.08.2018 r. o godzinie 7:47  ważyłem dokładnie 111,8 kg

Przez ostatni miesiąc zrzuciłem 6 kg.

A jak Wam idzie ?

Mam nadzieję, że chociaż jedna osoba oprócz mnie uwierzyła, że jednak można rozprawić się z otyłością 🙂

 

Trochę ostatnio znowu przynudzałem. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Jeszcze tylko małe podsumowanie i koniec z tym. Przejdę do tego, co konkretnie zmieniłem w swoim menu żeby stracić status najgrubszej osoby wśród znajomych.

Tak – jeszcze do nie dawna nie znałem osobiście nikogo grubszego od siebie. 

Dzisiaj, cóż …. myślę, że kilka osób się znajdzie 😉 

Tak dla samego siebie, żebym miał czyste sumienie i nie wracał już do tego:

PODSUMOWANIE

Jesteś naprawdę otyły i od dłuższego czasu nie potrafisz sobie z tym poradzić ?

Z dużym prawdopodobieństwem mogą być tego następujące przyczyny:

  • objadasz się na okrągło (zajadasz stres, niepowodzenia czy inne rzeczy)
  • jesz względnie normalnie ale w ciągu dnia spożywasz dużo przekąsek
  • masz obniżoną wrażliwość na insulinę
  • masz problem z tarczycą

albo dowolna kombinacja powyższych.

Z trzema pierwszymi przyczynami można sobie stosunkowo łatwo poradzić (no może oprócz reakcji stresowych) i na tym chciałbym się dalej skupić.

Objadanie się i konieczność sięgania po przekąski zazwyczaj wynika z dużych skoków poziomu cukru we krwi – wtedy jakaś siła zmusza Cię do pójścia i nawpychania się albo szukania czegoś słodkiego, pomimo tego, że wiesz że to kiepski pomysł. W którymś momencie zamienia się to w uzależnienie i problem wymyka się spod kontroli.

Gdy ustabilizujesz skoki cukru we krwi będzie Ci dużo łatwiej nie objadać się i nie sięgać co chwila po coś dobrego. Jako dodatkowy bonus wpłynie to bardzo korzystnie na ew. problemy z obniżoną wrażliwością na insulinę – a jeśli ich nie masz, zadziała profilaktycznie w tym zakresie.

Kiedy masz już obniżoną wrażliwość na insulinę to możesz jeść bardzo mało a i tak nie schudniesz. Ludzie z insulinoopornością tyją od samego „patrzenia” na pieczywo 🙂 Musisz więc wpierw poradzić sobie z tym problemem bo będziesz skazany na ciągłe porażki i frustrację z tego tytułu.  Przy czym wcale nie musisz rezygnować z pieczywa żeby nie było.

Insulinooporność jest problemem cywilizacyjnym – wynika głównie ze złych nawyków żywieniowych i jedzenia w dużej ilości wysoko przetworzonej żywności, która zaburza gospodarkę węglowodanową organizmu.

Z roku na rok coraz więcej osób będzie miało z nią problem jeśli się nie opamiętamy – wystarczy spojrzeć na ulicę – gołym okiem widać, że w bardzo szybkim tempie przybywa ludzi grubych i otyłych.

Popatrzcie na swoich znajomych – ilu z nich jakby „urosło” od jakiegoś czasu ?

Myślisz, że naprawdę wszyscy nagle rzucili się na jedzenie i zaczęli się objadać ?

Jeszcze raz podkreślam, że obniżona wrażliwość na insulinę (insulinooporność) nie jest chorobą i nie jest absolutnie jednoznaczna z cukrzycą. Jest jedynie jednym z czynników ryzyka cukrzycy, podobnie jak otyłość, brak ruchu, zła dieta, nadciśnienie czy podeszły wiek.

Trzeba jednak przyznać, że rozprawiając się z nią wyeliminujesz większość z czynników ryzyka cukrzycy. Więc jeśli masz możliwość upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu to chyba warto 🙂

Ważne jest żeby sprawdzić czy i w jakim stopniu problem dotyczy także Ciebie ponieważ przy insulinooporności powinno się jeść mniej posiłków dziennie.

W normalnych warunkach dietetycy zalecają żeby jeść często w małych ilościach, nawet 5 do 6 posiłków dziennie.

Przy insulinooporności dobrze jest zmniejszyć liczbę posiłków do 3-4 dziennie tak by dać organizmowi czas na odpoczęcie od insuliny. 

Dlatego dobrze jest wiedzieć co tak naprawdę jest nam potrzebne żeby nie wylać dziecka z kąpielą.

Bardziej łopatologicznie nie potrafię tego przedstawić. 

Insulinooporność czyli karty na stół …

2 kolejne dni za nami. Waga jakoś nieszczególnie przejęła się moim weekendowym obżarstwem i idzie sobie spokojnie w dół. Miło z jej strony.

Niezależnie od tego czy masz 5 czy 50 kilogramów nadwagi a może wręcz wzorcowa wagę, regularne jedzenie posiłków i nie podjadanie między nimi na 100% Ci nie zaszkodzi.

Przy niewielkiej nadwadze w zasadzie nic więcej nie trzeba.

Gdy tylko zrozumiesz, że nic pomiędzy posiłkami oznacza po prostu NIC *,

*  nie dotyczy wody oraz niesłodzonej herbaty, parzonych ziółek (typu mięta) lub kawy (bez mleka, cukru, słodzików, miodu. owoców, itd. itp.)

łatwo stracisz te parę kilogramów nadwagi lub utrzymasz się we właściwej wadze, nawet jeśli lubisz dobrze zjeść.

Jednak tak jak kiedyś zadeklarowałem:

Ten blog skierowany jest do zatwardziałych recydywistów, którzy dorobili się (z przyczyn poza medycznych) BMI na kosmicznym poziomie i próbują od dłuższego czasu bezskutecznie coś z tym zrobić. 

Jeżeli od dawna jesteście otyli i próbowaliście już prawie wszystkiego z mizernym skutkiem, a dodatkowo nie chorujecie na coś, co mogłoby za taki stan rzeczy odpowiadać, pora sprawdzić co dzieje się z cukrem i insuliną w Waszym organizmie.

Tak na marginesie samo sprawdzenie też nikomu nie zaszkodzi.

W większości wypadków regularne jedzenie posiłków i nie podjadanie między nimi pozwala wyregulować organizm, ograniczyć napady głodu i chęć szukania czegoś dobrego (tzw. klasycznego niedojadka) a także wyeliminować zaburzenia związane z osłabieniem reakcji organizmu na insulinę. 

Jeśli często coś podjadasz (tu winogronko, tam cukierek czy kostka czekolady za chwilę kawka z mlekiem albo puszka coli) to masz notorycznie podwyższony poziom insuliny we krwi. Wcześniej czy później Twój organizm przyzwyczai się do tego i insulina przestanie działać tak jak powinna.

W skrajnych przypadkach prowadzi to do tzw. insulinooporności. 

Jeżeli jesteś naprawdę recydywistą jest duża szansa, że masz z tym problem. Musisz sprawdzić czy i ew. jak duży. 

Ogólnie problemy z metabolizmem węglowodanów i mniejszą lub większą opornością na insulinę nie dotyczą bynajmniej tylko ludzi otyłych.

Jeżeli jednak jesteś gruby i masz z tym problem, Twoja trzustka produkuje zbyt wiele insuliny.  A wtedy jak być może pamiętasz:

Wniosek nr 2: Nie spalisz ani grama zbędnego tłuszczu jeśli masz podwyższony poziom insuliny.

Dlatego gdy wszystko inne zawodzi, musisz sprawdzić czy przypadkiem nadmierny poziom insuliny nie blokuje Ci możliwości utraty wagi.

Po co to sprawdzać ?

Żeby zoptymalizować dalszą strategię działania:

  • jeżeli nie masz z tym większego problemu, to o czym pisałem do tej pory powinno Ci wystarczyć – musisz jeść regularnie, nie podjadać zbyt często, trochę się poruszać i powinno być ok. Po prostu daj sobie trochę czasu – zobaczysz, że z czasem wyrówna Ci się poziom cukru i będzie Ci coraz łatwiej oprzeć się rożnego rodzaju pokusom. W końcu w jakiś sposób nabrałeś zbędnych kilogramów – raczej nie na siłowni 🙂 Pewnie z resztą doskonale wiesz na czym zazwyczaj się wykładasz – spróbuj to ograniczyć lub wyeliminować. 
  • jeżeli masz zbyt długo utrzymujący się wysoki poziom insuliny będziesz musiał skorygować swoje menu. Samo regularne spożywanie posiłków może nie wystarczyć. Czyli dieta. Brzydkie słowo ale wcale nie oznacza konieczności jakiś ekstremalnych wyrzeczeń.  Nie nazywajmy tego z resztą dietą. Musisz trochę zmienić sposób odżywiania się. To jest ścieżka, którą pójdziemy razem dalej.  Bez rozprawienia się z wysokim poziomem insuliny nie masz szansy schudnąć. 
  • W skrajnych przypadkach być może potrzebne będzie po prostu leczenie farmakologiczne. Dlatego zawsze warto skonsultować wyniki z lekarzem, jeżeli są powyżej normy.

Jak to sprawdzić ?

Krzywa cukrowa (bardziej naukowo doustny test obciążenia glukozą).  Proste badanie laboratoryjne. W zasadzie można je zrobić odpłatnie od ręki bez żadnego skierowania. 

Idziesz rano na czczo do punktu pobrań i pobierają Ci krew. Nie możesz jeść nic 12 godzin wcześniej i pić alkoholu przynajmniej na 24 godziny przed badaniem. 

Po pobraniu krwi wypijasz szklankę roztworu glukozy (musisz sobie wcześniej w aptece kupić opakowanie glukozy 75g).

Kolejne pobrania krwi robią Ci po 1 i 2 godzinach od wypicia glukozy. W tym czasie nie wolno CI wykonywać żadnego intensywnego ruchu – musisz siedzieć spokojnie na miejscu przez 2 godziny i tyle.

Ważne jest żeby było to pełne badanie z oznaczeniem poziomu glukozy i insuliny. Samo badanie glukozy jest badaniem diagnozującym cukrzycę a nie o to nam chodzi. 

Insulinooporność jako taka nie jest chorobą tylko jak to ładnie nazywają, zaburzeniem metabolizmu 🙂 Zwiększa ryzyko rozwoju stanu przedcukrzycowego oraz ostatecznie cukrzycy typu 2 (podobnie jak otyłość, brak ruchu i inne czynniki ryzyka) ale nie należy mylić jej z cukrzycą – wcale nie musi mieć z nią nic wspólnego. 

Dla nas ważne jest to, że zależnie od jej stopnia, utrudnia lub wręcz uniemożliwia schudnięcie. 

Wyniki

🙂 … pozwólcie, że nie będę bawił się w lekarza. Umówmy się, że każdy na własną odpowiedzialność sprawdza, w której grupie się znajduje.

Prawdziwa, grecka musaka … kiedyś dał bym się za nią pokroić 🙂 Dzisiaj co prawda też – na szczęście nie mam zbyt wielu okazji 🙂

 

No dobra – zrobiło się poważnie ale jakby to powiedzieć ….  temat jest poważny.

Moi drodzy szczupli inaczej – to w sumie jest proste – albo chcecie schudnąć albo tylko ponarzekać jak to nie możecie tego zrobić.

Przez 20 lat nie byłem w stanie schudnąć tylko dlatego, że uwierzyłem w te brednie, że to wyłącznie kwestia ilości spożywanych kalorii.  

Więc jak kretyn liczyłem te kalorie… i liczyłem… i co z tego wyszło ? 

Szkoła teatralno-baletowa, sala pełna studentów. Wchodzi wykładowca i mówi: – Dziś będziemy wystawiać Jezioro Łabędzie – szukam chętnych do zagrania. Wstaje bardzo gruby student, 160 kg żywej wagi i mówi – Ja mogę zagrać jezioro 🙂

To co ? Tak dla rozluźnienia atmosfery – gotowi żeby zagrać łabędzia 😉 ?

Veni, vidi i do tego chyba vici :)

Wyznaczony cel na weekend: nie popłynąć. Waga w poniedziałek rano co najwyżej 107,3 kg (poziom z piątku rano).

Wynik:

Veni vidi i chyba vici …  tak – to naprawdę działa 🙂

Wystarczy jeść w miarę regularnie, odczepić się od żywności wysoko-przetworzonej (o tym trochę później), nie podjadać między posiłkami i w wersji dla ambitnych przejść się na długi spacer z psami (mogą być sąsiada).

Rezultat … 0,5 kg w dół. Znowu niezbyt dużo ale w końcu to nie są wyścigi. No i menu jakby mało dietetyczne 🙂

W tym „sporcie” dużo ważniejsze jest systematyczne robienie małych kroków we właściwym kierunku niż jakieś spektakularne jednorazowe osiągnięcia.

Obiecałem sobie, że nie będę Was raczył opisem i zdjęciami swoich posiłków ale w tym przypadku zrobię mały wyjątek – chciałbym do końca rozliczyć ten weekend i pokazać Wam jak to wygląda w praktyce na moim przykładzie. 

Nie jest to żadne wzorcowe menu ani nic z czego mógłbym być dumny albo się wstydzić – po prostu to co zjadłem. To co było tak jak było … jak mawiają – bez ściemy 😉

Na tym etapie nie chce tego w żaden sposób komentować tylko pokazać Wam tak jak to wyglądało, bez żadnego kolorowania i upiększania.

Sobota, 22.09.2018

Jeśli już musisz raz na jakiś czas sięgnąć po coś „słodkiego” do kawy, najlepiej upiecz to sobie sam (byle nie z torebki).

 8:00 mega kubek kawy z ekspresu (podwójne espresso) z mlekiem 3,2% tłuszczu (sklepowe, „świeże” z Piątnicy) + 2 babeczki domowego wypieku (wiem – nie powinienem – ale przynajmniej mniej więcej wiem co jest w środku … no dobra – coś tam jednak czasami skomentuję)

 

9:00 śniadanie

2 kromki chleba z płaskurki z kminkiem na zakwasie (mały eksperyment – zwykle jem żytni lub żytnio orkiszowy) z awokado, nasionami chia, mega tłustym serem wiejskim, pomidorami (nie sklepowe) – wszystko posypane babką lancetowatą.

 

10:00 – 12:00 zakupy na targowisku ( o tym później – w każdym razie nic nie podjadałem) 

12:30 „lunch”

Zupa szczawiowa – taka trochę w formie kremu. Pyszna (a nie przepadam za szczawiem) – bardziej smakowała jak ogórkowa niż szczawiowa. Menu obiadowe z „Łochowianki”. Nie robiłem zdjęcia żeby nie pomyśleli, że to na twarzoksiążkę. Drugie danie wziąłem na wynos. 

Żeby nie zgłodnieć zbyt szybko doprawiłem małym espresso z mlekiem.

16:00 „obiad”

No tu trochę popłynąłem. Głównie dlatego, że jak zawsze miałem wielką ochotę na spróbowanie porannych zakupów z targu i nie bardzo miałem chęć na klasyczny obiad. Ostatecznie zjadłem sam już nie wiem dokładnie ile i czego. Na pewno były to:

  • świeży ser biały (pyszny, słodki, taki jak dawniej robiło się samemu w domu z PRL-owskiego mleka z butelkach – jak w Alternatywy 4)
  • tegoroczne, jeszcze mokre, orzechy laskowe
  • równie świeże orzechy włoskie
  • śliwki węgierki (małe, niezbyt słodkie – chłop zarzekał się, że z własnego drzewa – mogły być bo takie niewzględne jakieś)
  • działkowe małe, ciemne winogrona – no tych to chyba opchnąłem z kilogram
Tego nie było w planach zakupowych ale 4 kg działkowych winogron za 2zł/kg … nie mogłem się oprzeć. Uwielbiam je 🙂
  • pasztecik z kapustą z grzybami (zasłodziłem się winogronami) – w sumie to straszne świństwo , zdecydowanie nie polecam – to jedyna rzecz, której żałuję w ten weekend z perspektywy czasu.
  • kawa z mlekiem wiejskim (na poprawę smaku po paszteciku i zakończenie procesu „odsładzania” po winogronach)

Ważne jest to, że ostatecznie zrobiłem z tego 1 ograniczony w czasie „posiłek”, który zakończyłem kawą i potem do kolacji nic. Myślę, że spokojnie było to powyżej 1000 kcal, w tym same winogrona pewnie z 700 kcal.

19:30 „kolacja”

Nadal nie byłem głodny po opchnięciu kilograma winogron z dodatkami. Trochę dla zasady a trochę dlatego, że od dłuższego czasu miałem ochotę, zjadłem gruby (centymetrowy) plaster sera żółtego (Edam rycki – no nie jest to taki prawdziwy holenderski czy szwajcarski ser żółty ale nic lepszego w okolicy nie mieli)

20:30 Piwo Desperados (chyba Nocturno)

W tzw międzyczasie, w ciągu dnia, piłem jeszcze kawę z mlekiem (tym razem prawdziwym od krowy) ale sam już nie pamiętam dokładnie kiedy i ile.

Niedziela, 23.09.2018

7:30 – 8:30 intensywny spacer z psami po lesie i okolicznych polach

8:30 podwójne espresso z mlekiem wiejskim bez słodkich dodatków

9:00 śniadanie

2 kromki chleba j.w., tym razem z masłem wiejskim (gdy przeciągasz po nim nożem zbierają się za nim kropelki maślanki), dużą ilością sera białego, kupionego dzień wcześniej na targu i z rzodkiewkami. Do tego nasiona chia i łuskane nasiona konopi.

Owoce strasznie wciągają – bezpieczniej jest wydzielić sobie porcję jako posiłek i ją zjeść. Wtedy łatwiej się od nich odkleić.

13:00 drugie śniadanie

Porcja winogron i węgierek. Razem pewnie też coś ok 1 kg.

 

 

Kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą zasmażaną. jakieś 1000-1200 kcal w zależności od źródła.

 

16:00 obiad

„Sobotnie” drugie danie z „Łochowianki”.

Kotlet schabowy z ziemniakami i kapustą zasmażaną. Prawdziwa bomba kaloryczna 🙂

 

20:00 kolacja

Pyszne, twarde i bardzo soczyste jabłko odmiany Malinówka (wczorajszy zakup na targu). Długo gryzione 😉 Po takim obiedzie człowiek na prawdę nie ma ochoty żeby się nawpychać na kolację 🙂

Koniec

Tak to wyglądało. Do tego w weekend wypiłem w sumie 1,5 litra mleka od krowy, jako dodatek do kawy.  

Jak to wszystko wygląda od strony kalorii ? 

W sobotę jakieś 2600 kcal  (100 babeczki, 600 śniadanie, 200 zupa krem, 1200 „lunch”, 200 ser żółty + 270 Desperados ).

W niedzielę coś ok. 2500 kcal (700 śniadanie, 700 winogrona, 1000 schabowy z kapustą zasmażaną, 90 jabłko).

Do tego 1,5 litra mleka prosto od krowy – jakieś 1200 kcal. 

Razem: 6300 kcal w 2 dni. Średnio 3150 kcal dziennie …

Czujecie to ? Po zjedzeniu przez weekend średnio ok. 3000 kcal dziennie wszedłem na wagę i zamiast płaczu promienny uśmiech 🙂

Oczywiście jest jeszcze piątek (107,3 kg to była waga z piątku rano) więc niech będzie, że te 0,5 kg zrzuciłem w piątek  a przez weekend nic.

Ale nawet wtedy czy to nie piękne ?

Cały czas właśnie to chcę Wam powiedzieć. Nie trzeba się głodzić, katować na siłowni, jeść jakiś świństw typu produkty odtłuszczone czy light, łykać suplementów diety. 

A co trzeba ?

Przemyślcie to. Jakby ktoś nie doszedł do sensownych wniosków następnym razem postaram się wyłożyć kawę na ławę.

Zakupy na targowisku

Do rozliczenia weekendu zostało podsumowanie sobotniej wizyty na targu.

Poszło całkiem nieźle. 

Po pierwsze wytłumaczyłem sobie, że wszystkiego przecież nie wykupią i pojechałem później (po śniadaniu). Pozwoliło mi to nabrać pewnego dystansu do smakołyków.

 Co prawda nie zrobiłem listy zakupów ale miałem ją intensywnie opracowaną w głowie. W efekcie kupiłem prawie to, po co pojechałem: ser biały, mleko, pomidory, jajka, 3 jabłka, orzechy i śliwki – to ostatnie w dużo mniejszych ilościach niż ostatnio.

Jedyny ponadprogramowy zakup to 1 makrela wędzona i skrzynka winogron. Pewnie powinienem kupić 1 kg winogron a nie jak kretyn 4 kg. Cóż – babcia chciała się ich pozbyć i zrobiła „promocję” 2 zł/kg.  Tak wiem – olać promocje … jak widać wcale nie jest łatwo 😉 Zwłaszcza jeśli dotyczą czegoś dobrego, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. No i szkoda trochę babci jak tak stała z winogronami …

Wracając zatrzymałem się żeby zjeść normalny posiłek. Zanim zdążę się nawpychać czegoś po drodze.

Wynik ? Pół na pół – nie poszło źle ale muszę pamiętać, że mam z tym problem i się pilnować w weekendy. Sobotni „obiad” jest tego wyraźnym dowodem.

Uzależnienie od jedzenia tak naprawdę w niczym nie różni się od alkoholizmu czy nałogowego palenia. Trzeba się pilnować i tyle.

Podobnie jak przy alkoholu możesz być uzależniony od jedzenia, nie zdając sobie z tego do końca sprawy. 

Sztuka przetrwania PPS czyli rozliczenie tygodnia

Nadszedł piątek i pora sprawdzić czy to o czym piszę ma w ogóle jakiś sens 🙂

Dla przypomnienia w ostatnią sobotę zaliczyłem mega porażkę, w wyniku której waga poszybowała w jeden dzień o 1,5 kg do góry, do poziomu 109,6 kg.

Minął tydzień i można pokusić się o jego małe podsumowanie.

Jak widzicie, pomimo tego, że zdecydowanie dałem czadu w sobotę, wynik końcowy w skali tygodnia to -0,8 kg.

Niby niedużo – potrafiłem tyle zgubić w jeden dzień – ale przeliczając to na spadek wagi w skali miesiąca daje to ok. 3,5 kg.

To naprawdę bardzo przyzwoity wynik, nawet gdyby po drodze nic się nie wydarzyło. A wszystko to nadal bez żadnych wyrzeczeń, katowania się i nie wiem czego jeszcze – wręcz przeciwnie jak wiecie.

A przecież tak naprawdę zrzuciłem w tym tygodniu w sumie 2,3 kg …

Ok, przed nami weekend – spróbuję nad nim zapanować. Cel – waga co najwyżej 107,3 kg w poniedziałek rano.

Weekend jest ogólnie czasem rozprężenia po tygodniu pracy, więc przesadne trzymanie dyscypliny to jakby nie patrzeć trochę uprzykrzanie sobie samemu życia – chodzi o to żeby nie popłynąć i wrócić z niego z tarczą.

Często sami sobie tłumaczymy, że coś robimy tylko dla przyjemności bo chcemy, że nie stanowi to dla nas problemu żeby tego nie robić (papierosy, kawa, podjadanie słodyczy, czy inne codzienne rytuały …).

Czasami warto sprawdzić czy nie oszukujemy samych siebie i czy niewinna z pozoru czynność nie weszła nam w nałóg – czy tak naprawdę nie panujemy już nad nią tylko jeszcze o tym nie wiemy.

Od dłuższego czasu w weekendy pozwalałem sobie na zdecydowanie zbyt wiele – sam nie wiem czy nie weszło mi to w krew na tyle, że nie będzie łatwo z tym zerwać. Pora to sprawdzić.

Źródło: Zdjęcie własne. Kavo Beach. Kos. Grecja

Życzę Wam udanego weekendu. W przyszłym tygodniu postaram się napisać o tym, co konkretnie zmieniłem w swojej diecie, żeby glukagon (pamiętacie jeszcze o nim ?) miał większą szansę na wykazanie się 🙂  

Parys

PS. Bardzo jestem ciekaw Waszego odbioru tego, o czym piszę (no chyba, że jestem tu sam 🙂 ). W każdym razie miło by było otrzymać od Was raz na jakiś czas informację zwrotną na maila (kontakt)  czy w komentarzu – zwłaszcza jeśli ktoś podjął rękawicę 🙂

Sztuka przetrwania postscriptum

Tak na potwierdzenie tego, o czym pisałem wczoraj, wynik z dnia dzisiejszego.

Osobiście mam mieszane uczucia związane z porażkami.

Z jednej strony porażka to porażka … z drugiej … 

W pewnym sensie porażki mogą stanowić swoistego rodzaju wentyl bezpieczeństwa.

Jeżeli nauczysz się sobie z nimi radzić paradoksalnie mogą zwiększyć Twoje szanse na końcowy sukces.

Większym problemem jest codziennie zjadane ciastko, rytualnie do kawy, niż jednorazowe zjedzenie nawet 5 ciastek.

Na tym ostatnim oczywiście ucierpi Twoja wątroba ale szanse żeby to się gdzieś odłożyło na stałe są stosunkowo niewielkie. Jeśli unormujesz sobie kwestie związane ze skokami poziomu cukru i insuliny we krwi Twój organizm powinien sobie z tym poradzić.

Do czasu gdy nie zaczniesz zjadać regularnie 5 ciastek w każdy weekend. 

Zasada jest jedna – tak jak zawsze – wszystko z umiarem 🙂

Sztuka przetrwania …

Wszystkie rady, zasady i nie wiem co jeszcze są fajne ale prawda jest taka, że nikt nie jest robotem i przychodzi taki moment, że teoria lekko rozmija się z praktyką.

Jeżeli jesteś gruby to raczej nie dlatego, że konsekwentnie przestrzegasz zasad zdrowego odżywiania. 

Nawet najwięksi twardziele wcześniej czy później dadzą się złapać na zapach „gofra belgijskiego” na mieście i potem popłyną…

… tak, nie da się zrzucać dziesiątek kilogramów i nie ponieść po drodze żadnej porażki – ważne jest jednak to, żeby nauczyć się jak sobie z nimi radzić.

Tak na marginesie samo zjedzenie przykładowo gofra belgijskiego wcale nie musi być porażką – jeżeli tylko nie pójdziemy za ciosem i nie doprawimy podwójnymi frytkami (bo się przesłodziliśmy) a potem  sam nie wiem jeszcze czym. Z resztą nawet wtedy wcale nie wszystko jest stracone 🙂

Wszystko jest dla ludzi, trzeba tylko niestety spróbować zachować umiar i jakieś sensowne proporcje. 

Jeden „gofr belgijski” tygodniowo, jako posiłek,  nie robi aż tak wielkiego problemu (chociaż powiedzmy sobie szczerze, że nie wnosi wiele oprócz chwilowej satysfakcji, mega wyrzutu insuliny i późniejszego kaca moralnego) .  Jednak jedzenie go codziennie raczej nie wróży nic dobrego. 

Na pewno więc w dawkowaniu sobie ekstremalnych przyjemności trzeba zachować zdrowy rozsądek.

Wszedłem dzisiaj na wagę i niby ważę tyle samo co przed weekendem.

Widać, że coś tam się wydarzyło po drodze,  bo normalnie pewnie powinno być w okolicy 108 kg ale dramatu teoretycznie nie ma.

Prawda jest jednak taka, że o ile ostatnio w ogóle w weekendy pozwalam sobie na dużo więcej, to w ostatnią sobotę po prostu popłynąłem. 

W konsekwencji z wagi 108,1 kg w piątkowy poranek poszedłem w górę o 1,5 kilograma – w sumie w 1 dzień. (109,6 kg w niedziele rano).

To oczywiście nie są kilogramy, które zdążyłyby się odłożyć na stałe ale tak – niewątpliwie poniosłem spektakularną porażkę.

Jak po czymś takim się podnieść ? Jak przegrać bitwę ale nie wojnę ?

Porażka z założenia nie jest czymś miłym. Ważne jest to, żeby wypracować sobie swój własny sposób radzenia sobie, gdy coś wymknie się spod kontroli.

Celem jest jak najszybszy powrót do normalnego rytmu i sposobu żywienia.

Dodatkowo, żeby ograniczyć ryzyko powtórki z rozrywki, fajnie byłoby zastanowić się co tak naprawdę się stało. Co poszło nie tak.

Przede wszystkim daruj sobie kaca moralnego – zjadłeś coś dobrego, dużo dobrych rzeczy … cóż – spróbuj się tym nacieszyć, żeby starczyło Ci na dłużej. Umartwianie się metodą na Zgredka nic Ci w tej sytuacji nie da. 

Odczekaj 3-4 godziny i zjedz normalny kolejny posiłek. Jeżeli skończyłeś się obżerać koło północy, napij się gorącej herbaty a rano zjedz normalnie śniadanie, tak jak gdyby nic się nie stało. Po obżarstwie musisz się ustabilizować a nie głodzić w ramach pokuty. Jednorazowe obżarstwo nie jest może czymś ekstra fajnym dla Twojej wątroby ale w szerszej perspektywie nie ma większego znaczenia. 2-3 dni równowagi i udana sesja w WC powinny załatwić temat. Chodzi tylko o to żeby nie weszło CI to w nałóg.

Przy okazji, jeśli już musisz, fajnie by było nawpychać się czegoś wartościowego – jeśli czujesz, że nie jesteś w stanie się powstrzymać, mimo wszystko lepiej jest zjeść tabliczkę gorzkiej czekolady z pomarańczami czy najeść się pistacji (jeżeli nie jesteś na nie uczulony i masz względnie zdrową wątrobę) niż lecieć do McDonalda na Big Maca.  

Jeżeli jednak masz głębokie przeświadczenie, że jedynie Big Mac da Ci prawdziwą satysfakcję z napchania się, pomimo tego, że jest to naprawdę straszne świństwo, zjedz go – inaczej będziesz chodził i ciągle czegoś szukał. Opchniesz mnóstwo bezsensownych rzeczy, żeby na koniec i tak go zjeść. Nie ma co – z czasem sam dojdziesz do wniosku, że nie wcale nie jest taki smaczny jak Ci się teraz wydaje 🙂 

Jak regularnie byś nie jadł, jak smaczne by nie były Twoje posiłki, zawsze znajdzie się coś co uwielbiasz, co nie mieści się na co dzień w Twoim jadłospisie. Spróbuj włączyć takie rzeczy okazjonalnie do swojej diety. Zwłaszcza te, które nie są jakimś przesadnym świństwem. Pozwoli Ci to zaspokoić potrzebę zjedzenia czegoś dobrego i uodpornić się na pokusy. Oczywiście nie działa to na długo więc jeśli masz problemy ze skokami w bok, musisz zadbać o to, żeby zaspokajać się w miarę regularnie.

Wracając do mojej porażki …

Zacząłem zastanawiać się o co chodzi z tymi weekendami i co poszło nie tak w ostatnią sobotę. 

Sobota to jest dzień, w którym jadę na targ żeby zrobić zakupy. Jak napisałem wcześniej, omijam szerokim łukiem hipermarkety. 

Na targowiskach w małych miasteczkach można naprawdę kupić fajne produkty. Oczywiście większość z nich pochodzi z giełd spożywczych ale są tez produkty prawdziwie lokalne, sprzedawane bezpośrednio przez rolników.

Targ ma jednak tę wadę, że zaczyna się ok. 5-6 rano i tak naprawdę żeby zrobić sensowne zakupy trzeba na nim być nie później niż o 8:00. 

Czyli w moim przypadku godzinę przed śniadaniem. Ne dość, że w ten sposób robię zakupy będąc głodnym to jeszcze z reguły nie wyrabiam się z powrotem przed 9:00, czyli rozjeżdżają mi się godziny posiłków. W konsekwencji kupuję więcej niż powinienem i mam potem klasycznego niedojadka w wyniku przeciągnięcia posiłku.

Tak naprawdę wystarczyłoby pewnie zrobić sobie śniadanie wcześniej, zabrać ze sobą  i zjeść o 8:00, bezpośrednio przed wejściem na targowisko. 

Zawalenie śniadania prawie zawsze kończy się mniejszą lub większą wpadką w ciągu dnia.

Do tego fajnie byłoby zrobić listę zakupów i się jej trzymać (z uwzględnieniem czegoś ekstra – w końcu to weekend).  Nawet jeśli wpadnie nam w oko coś spoza listy, na co mamy wielką ochotę, dobrze jest zastanowić się kiedy będziemy mieli czas żeby to wszystko zjeść – może trzeba po prostu wykreślić z listy coś innego. 

W sumie to po prostu warto posłuchać się „przykazań”, które sam spisywałem przed ostatnie 2 wpisy.  Nikt nie jest doskonały. W przyszły weekend spróbuję 🙂

Przy okazji dotarło do mnie, że chodząc głodny po targowisku podświadomie szukałem czegoś dobrego …

Świeże, jeszcze mokre orzechy laskowe – o tej porze roku pycha. Kupiłem kilogram. Pewnie można by było 0,5 kg ale co będzie jak przez tydzień wyschną i już nie będzie ? 

Niestety od samego kupienia nie maleje ochota na coś dobrego.

Pewnie, gdybym zjadł część na miejscu zamiast śniadania … 

W każdym razie dalej były orzechy nerkowca, suszona morwa, śliwki, orzechy arachidowe, prawdziwa miejscowa kaszanka – 2 rodzaje na wypadek gdyby z jednego źródła nie spełniła oczekiwań. Podobnie z prawdziwą kiełbasą (też 2 kawałki różnej) – do tej sklepowej nie podchodzę nawet na kilometr. Do tego prawdziwy ser wiejski … tak, to były udane zakupy …. zbyt udane 🙂 Tak właśnie się kończą zakupy, gdy jest się głodnym. Samo kupowanie kolejnych rzeczy (czy wkładanie ich do koszyka) nie zmniejsza tego uczucia. 

Teraz pytanie czy trzeba to wszystko zjeść na raz (jednego dnia czy w weekend) ?

… no niby nie ale jeśli kupiłeś same dobre i świeże produkty, których długo nie jadłeś i na które masz wielką ochotę … trudno się oprzeć.

W takiej sytuacji bezpieczniej byłoby po prostu nie kupować – nie tyle na raz 🙂

Na zakończenie wracając zaliczyłem lody i rurki z bitą śmietaną – w końcu cały czas byłem głodny a pełen bagażnik zakupów bynajmniej tego nie zmienił. Lody rzecz jasna sprawiły, że chwilę później głód wrócił z podwójną siłą. Potem poszło już z górki …

Tak więc jeśli zaliczyłeś wpadkę nie przejmuj się tym zbytnio. Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. Grill ze znajomymi, impreza z ekstra jedzeniem (i do tego za darmo 😉 ) … tak, jak fajnie byś sobie tego nie poukładał zawsze trafi się coś, co wybije Cię z rytmu.

Pamiętaj – najważniejsze jest to żeby się nie poddać i wrócić jak najszybciej do ustalonego planu dnia. Im szybciej Ci się to uda , tym mniej czasu zmarnujesz. 

Jutro rano mam nadzieję wrócić do wagi z ostatniego piątku. Gdyby się to udało, zostaną mi jeszcze 2 dni żeby w skali tygodnia odnotować spadek wagi. 

Jak widać nawet jeśli polegniesz, wcale nie musi to oznaczać jakiejś tragedii 🙂 Spróbuj nie robić tego zbyt często i tyle 🙂

„10” przykazań szczupłego inaczej ciąg dalszy …

Waga leniwie zmierza ku granicy 100 kg. 

Wczoraj zjadłem kolację jak zwykle ok. 19:00.

Wszystko byłoby ekstra ale z przyczyn ode mnie niezależnych od 22:00  musiałem przez ok. godzinę poszwendać się po molochu Tesco w Warszawie przy Fieldorfa. 

Ostatni raz byłem w hipermarkecie chyba z rok temu (szkoda mi na nie czasu) więc zapomniałem już trochę jak to jest.

A jest lekko hardcorowo z punktu widzenia osoby uzależnionej od jedzenia.

Na dzień dobry na wejściu lody i rurki z bitą śmietaną, z każdej strony atakuje jakieś żarcie lub coś słodkiego, wszystko oczywiście „pachnie” na kilometr. Normalnie jakby ludzie przychodzili tu tylko po to żeby się nażreć na miejscu a nie zrobić zakupy.

Do tego oczywiście zapach pieczywa już w samym Tesco i wszystko co może doprowadzić kogoś głodnego do obłędu … bo w końcu 3-4 godziny po lekkiej kolacji człowiek ma prawo być głodny. I jak tu nie polec ?

Czułem się jakoś mnie więcej tak:

 

 

 

 

 

 

Źródło: Henryk Jerzy Chmielewski Tytus, Romek i A’Tomek księga VIII

Było blisko ….

Nie poległem. Wyszedłem z Tesco z paroma rzeczami, po które tam pojechałem, ekstra butelką wody lekko gazowanej i przeświadczeniem, że nie warto polec. Nie na takim badziewiu 🙂

Po powrocie, żeby nie kłaść się spać z uczuciem głodu, wypiłem małą kawę z mlekiem – nie mam skłonności do samoudręczania – i z dziką satysfakcją poszedłem jakiś czas później spać.

Tak na marginesie to lipa, że kawa działa pobudzająco – może małe espresso o mocy siekiery tak, ale po kawie z mlekiem śpi się jak niemowlę 🙂 

Jak wypracować sobie techniki radzenia sobie w takich sytuacjach ? Nie ma na to jakiejś jednej cudownej recepty jak się domyślacie. Najlepiej by było w ogóle do nich nie doprowadzać.

W tym przypadku zdecydowanie lepiej byłoby gdybym zaliczył Tesco zaraz po solidnym posiłku a nie 3 godziny po lekkiej kolacji, zgodnie z tym o czym pisałem ostatnio. Nie zawsze jednak jest to możliwe. 

Jak więc uniknąłem porażki ?

Wczoraj na śniadanie zjadłem pyszną, post PRL’owską, bułkę z pieczarkami domowej produkcji, która pozwoliła mi osiągnąć stan satysfakcji kulinarnej i oprzeć się chęci dogodzenia sobie po raz kolejny. 

Patrząc na to żarcie dookoła przypomniałem sobie jej smak i … jakoś przeszła mi na to wszystko ochota.

Poza tym  patrzyłem na to wszystko z pełną świadomością, że większość z tych pachnących rzeczy to tak naprawdę tłuste, pełne chemii świństwa, które są trochę jak fatamorgana – zwodzą zmysły, prowadząc człowieka na manowce.

Tak, to całkiem dobra strategia – obrzydzić sobie rzeczy, na zapach których Twoje ślinianki stają na baczność.

„10” przykazań szczupłego inaczej ciąg dalszy …

Świat jest pełen dobrych rad i jakoś nic z tego nie wynika. Po co więc to piszę ?

Po pierwsze, tak jak napisałem, naprawdę staram się do nich stosować i wiem, że przynoszą wymierne skutki.

Więc jeśli nie chce Ci się tego przeczytać i zastanowić nad tym chwilę, może Twoje pytanie jak zrzuciłeś tyle kilogramów ma dokładnie taki sam poziom faktycznego zainteresowania tematem jak zwyczajowe „Cześć, co tam u Ciebie ?”

Poza tym przede wszystkim są w miarę uniwersalne – praktycznie każdy może je zastosować i niezależnie od wszystkiego powinny przynieść pozytywne efekty.

Zdecydowanie trudniej będzie pisać o zmianach w sposobie żywienia – to jest już kwestia mocno indywidualna. Powiem Wam oczywiście co zrobiłem ale musicie mieć świadomość, że każdy z Was będzie musiał podejść do tego przez pryzmat swojego organizmu.  

Dlatego zanim zaczniesz po raz kolejny wpadać w doła z powodu tłuszczu, w który obrosłeś, zastanów się czy może jednak nie warto spróbować zastosować się przynajmniej do kilku z nich na dobry początek.

Ok, to część druga i na razie ostatnia:

  • Idąc na zakupy zrób sobie wcześniej listę zakupów i się jej trzymaj

To baaaardzo stara zasada, z długą brodą – tak stara, że większość z nas już o niej zapomniała albo uważa, że nie będzie chodzić jak babcia z kartką na zakupy.

Cóż, zawsze możecie sobie pobrać fajna apkę na smartfona albo kupić lodówkę, która zrobi Wam listę zakupów automatycznie 🙂

Prawda jest taka, że improwizując prawie zawsze kupujemy więcej niż planowaliśmy (pomijając rzeczy, o których zapomnieliśmy). Tym więcej im więcej czasu minęło od ostatniego posiłku i im lepszych ma dany sklep speców od marketingu.

 

  • Zanim pójdziesz na zakupy spójrz lepiej do lodówki – założę się, że tym co w niej zostało nadal możesz wyżywić pułk wojska.

Prawie bez komentarza – ile razy wpychasz w siebie coś tylko dlatego żeby się nie zepsuło. Poza tym naprawdę z pewnością wystarczy Ci połowa tego co kupujesz – reszta to czyste łakomstwo.

  • olej promocje – na prawdę dużo lepiej jest kupić 5 dkg dobrego sera za 100 zł/kg niż kupować pół kilograma jakiegoś świństwa tylko dlatego, że jest w promocji – ktoś to później będzie musiał zjeść.
  • Jeśli na poważnie chcesz podjąć wyzwanie i zrzucić trochę kilogramów porozmawiaj ze swoimi bliskimi i znajomymi. Uprzedź ich co robisz i jak mogą Ci pomóc albo przynajmniej nie przeszkadzać.

Może następnym razem wpadając do Ciebie wezmą ze sobą mini marchewki do chrupania zamiast 3 paczek chipsów XXL. Może tez odpuszczą sobie zamawianie super pizzy w przerwie pomiędzy Twoimi posiłkami.

  • Unikaj jak ognia jedzenia odruchowo.

Jeśli oglądasz ulubiony film w TV  nie stawiaj obok siebie puszki orzeszków. Masz ochotę je zjeść, zrób to ale świadomie a nie sięgając po nie odruchowo w trakcie innej czynności. 

Jeśli sięgasz po coś wciągającego (paluszki, orzeszki, pistacje, bób, czereśnie i sam nie wiem co jeszcze) wydziel sobie porcję, na tyle dużą żebyś uznał ją za wystarczająca i resztę schowaj. Potem zjedz delektując się swoją porcję i na tym poprzestań.

Podczas spotkań towarzyskich nie da się za bardzo schować innym tego, co zostało – cóż – musisz być dzielny. Zjedz to, co sobie nałożyłeś na talerz, napij się gorącej herbaty i nie myśl o tym co zostało na stole.

  • Unikaj rytuałów i wiązania określonych czynności z jedzeniem

Przez długi czas za każdym razem gdy wsiadałem do samochodu, szedłem wcześniej do sklepu żeby kupić puszkę Coca Coli i coś do niej – zazwyczaj jakiegoś snickersa czy kit kata. Jakoś lepiej mi się jechało z takim zestawem. W ten sposób potrafiłem wypić 2 litry Coca Coli dziennie.

Pijesz kawę ok, ale po co Ci do niej za każdym razem papieros albo coś słodkiego ?

Idziesz do kina na fajny film – po cholerę Ci mega kubeł popcornu i wiadro coli ?

Nie masz wrażenia w którymś momencie, że zaczyna chodzić bardziej o ten popcorn niż o film ?

  • Nie katuj się – jedz smacznie.

To chyba najważniejsza zasada, o której zawsze powinieneś pamiętać. Nie zmuszaj się do jedzenia czegoś co Ci nie smakuje tylko dlatego, że jest zdrowe albo dietetyczne.

W dzisiejszych czasach nie ma rzeczy tak naprawdę obiektywnie w 100% zdrowych a jeśli to co jesz nie będzie Ci smakowało będziesz szukał podświadomie czegoś dobrego.

Dlatego odpuść sobie miskę rukoli jeśli jej nie lubisz i nie katuj się serem żółtym light, tylko dlatego, że podobno ma o połowę mniej kalorii – kup sobie kawałek dobrego, tłustego żółtego sera i zjedz go po prostu trochę mniej.

Nic się nie stanie nawet gdy zjesz go tyle samo – po prostu odczujesz satysfakcję i nie zjesz jakiegoś świństwa za rogiem, żeby nie popsuć sobie smaku.

Mała uwaga dla tych, którzy mają zamiar w związku z tym przejść na dietę Prince Polo – jedz smacznie ale z zachowaniem zdrowego rozsądku i w miarę możliwości zdrowo. Pewnie Cię zmartwię ale przez „jedzenie smacznie” wcale nie mam na myśli bezkrytycznego objadania się smakołykami. 

  • Witaminy i mikroelementy …

jeśli ciągle czegoś szukasz najprawdopodobniej brakuje Ci jakiś witamin albo mikroelementów.  Zanim się nawpychasz nie wiem czego pomyśl o ich uzupełnieniu.

Idealnie byłoby w sposób naturalny ale nie oszukujmy się – żywność produkowana przemysłowo praktycznie ich nie zawiera.

Jeśli nie masz rodziny na wsi pomyśl o ich uzupełnieniu innymi metodami.

Ja zdecydowałem się na pyłek pszczeli. Staram się też jeść względnie dużo nasion i orzechów. 

Zanim zdecydujesz się na jakiś suplement diety zrób sobie badanie krwi – wcale nie musisz mieć niedoboru magnezu tylko dlatego, że pijesz dużo kawy. Oznaczenie witamin jest drogie ? Suplementy diety jeszcze droższe – szkoda płacić za coś co jest Ci do niczego nie potrzebne.

  • Używaj mniejszych talerzy.

Kolejne stara mądrość rodem z Chin pewnie. To naprawdę działa – na małym talerzu porcja wydaje się większa. Zmniejsza to Twoje poczucie bycia nieszczęśliwym z powodu mniejszej porcji czegoś dobrego na talerzu i pozwala łatwiej osiągnąć satysfakcję.

  • Monotonna dieta Cię zgubi.

Jeśli dobierzesz sobie posiłki, przy których dobrze będzie Ci się zrzucało kilogramy, nie ogranicz swojego menu jedynie do nich.

Własnoręcznie zrobione musli z orzechami, garścią świeżych owoców i prawdziwym kefirem to fajny pomysł na śniadanie ale czy aby na pewno na każde ?

Jedząc przez cały czas to samo zubożysz swoją dietę. Wcześniej czy później Twój organizm powie dość – niezależnie od tego jak bardzo będzie Ci to smakowało.

  • Jeśli musisz czym zająć ręce zajmij się szydełkowaniem a nie jedzeniem.

Z zajmowaniem rąk jedzeniem jest dokładnie tak jak z papierosami – nie prowadzi to do niczego fajnego.

Spróbuj sobie znaleźć jakieś alternatywne zajęcie dla rąk. 

Ten punkt dotyczy tylko tych osób, które muszą mieć czymś zajęte ręce. Fajnie byłoby żeby nie było to jedzenie.

  • Czytaj ze zrozumieniem etykiety ze składnikami tego, co kupujesz w sklepach i nie wierz reklamom, w tym w szczególności w to, co piszą dużym drukiem na opakowaniach.

Jeśli coś jest bez cukru, prawie na pewno dodali jakieś świństwo żeby to posłodzić. Jeśli bez konserwantów – znajdziesz tam dużo innych ciekawych rzeczy, od których chcieli odwrócić Twoją uwagę.

Jeśli coś jest z prawdziwym sokiem malinowym, pewnie ma go z 0,00001%. Kup sobie porcję malin i daj spokój.

W przemysłowych warunkach żeby coś dało się zjeść musi zawierać sól, cukier i tłuszcz. Reszta to substancje smakowe, konserwanty, aromaty i wypełniacze.

Nie zastanawiałeś się nigdy, że kupując truskawki, mają one zazwyczaj za każdym razem nieco inny smak (o ile kupiłeś takie, które w ogóle mają jakiś smak). Lody truskawkowe, podobnie jak sok truskawkowy, mają dziwnym trafem za każdym razem taki sam smak, niezależnie od pory roku i opakowania. Cuda panie 🙂

Jesteś tym co jesz. Jeśli chcesz schudnąć musisz zacząć się szanować.

Kiedy masz zamiar dostarczyć organizmowi jakiś wartości odżywczych jeśli w godzinach posiłków jesz głównie aromaty i wypełniacze ?

Jak uniknąć porażki czyli „10” przykazań szczupłego inaczej

Weekendowe obżarstwo przeszło względnie ulgowo. Wynik na wadze stabilny z tendencją spadkową.

 

Od 20 lat próbuję zrzucić zbędne kilogramy.  Poległem już tyle razy, że mógłbym  napisać o tym książkę: 

„Porażka przychodzi w weekend.” 🙂

 

Porażka …

… życie pełne jest wzlotów i upadków, w przypadku walki z nadwagą zwłaszcza tych drugich. 

Wiedząc jakie błędy sam popełniałem, zanim przejdę do kwestii związanych z modyfikacją diety, chciałbym pokusić się o zebranie swoich przemyśleń z tym związanych.

Absolutnie nie odkryję Ameryki ale czasami pewne rzeczy trzeba usłyszeć/przeczytać jeszcze raz żeby do nas dotarły (a czasami nie wiem ile razy). Część z tego to zwyczajne truizmy ale z ręką na sercu oświadczam, że staram się o nich pamiętać i ich przestrzegać – inaczej już dawno poległ bym jak zawsze.

 

„10” przykazań szczupłego inaczej (kolejność względnie losowa):

  • Wyznacz sobie optymalną dla siebie porę na śniadanie

Jeśli zjesz śniadanie za wcześnie, będziesz miał przed sobą bardzo długi dzień, w którym najprawdopodobniej zjesz więcej niż powinieneś. Jeśli  za późno – zanim się na nie doczekasz zdążysz opróżnić połowę lodówki

  • Śniadanie to Twój najważniejszy posiłek dnia, nie traktuj go po macoszemu

To jest ten moment, w którym możesz się prawie bezkarnie najeść do syta i dzięki temu potem nie szukać co by tu jeszcze zjeść. Dlatego łapanie czegoś w locie przed wyjściem do pracy to bardzo kiepska strategia. Jeśli jesteś w stanie zaplanować śniadanie w domu to fajnie, zjedz je na spokojnie sam albo z bliskimi. Jeśli godzina śniadania wypada Ci w pracy przygotuj je wcześniej w domu i zabierz ze sobą do pracy – powiedz pa pa panu kanapce.

  • Nie jedz i nie podjadaj w trakcie przygotowywania posiłku – zrób sobie śniadanie od początku do końca a potem usiądź i je zjedz na spokojnie.
  • Jeśli jesz śniadanie w większym gronie zdecyduj się co zamierzasz zjeść i nałóż to sobie na talerz. Upewnij się, że to Ci wystarczy a potem zjedz to powoli i na tym zakończ posiłek. Nie jedz więcej niż nałożyłeś sobie na talerz. Jeśli o czymś zapomniałeś możesz zjeść to na drugie śniadanie albo następnego dnia – nie bój się – nikt Ci tego nie zje. (dotyczy to każdego posiłku, nie tylko śniadania)
  • Nie myśl za dużo podczas jedzenia

Jeśli będziesz rozmyślał o różnych rzeczach jedząc, nawet się nie zorientujesz jak Twój posiłek zniknie z talerza a Ty nadal będziesz głodny. Poza tym działa tu odruch Pawłowa – jeżeli dobrze CI się myśli jedząc to dopóki nie skończysz przemyśleń będziesz potrzebował jeść dalej. Skończy się to co najmniej dodatkowa kanapką albo ekstra porcją na talerzu. W skrajnym przypadku żeby coś przemyśleć będziesz musiał sięgnąć po coś do jedzenia. Myśl o tym co jesz i o niczym więcej – niech Twój mózg też się naje. Sam nie wiem ile razy się  nawpychałem, prowadząc w myślach w trakcie jedzenia wojny z Putinem 🙂

  • Jedz tak powoli jak jesteś w stanie.

Tak naprawdę z punktu widzenia smaku nie ma znaczenia czy zjesz szybko 2 kawałki sernika czy jeden powoli – zaczynasz i kończysz jeść w tym samym momencie., smak masz ten sam, tylko zawartość żołądka 2 razy większa. Co więcej delektując się jednym kawałkiem, jest szansa, że po jego zjedzeniu osiągniesz satysfakcję z tego tytułu. Po wchłonięciu w tempie światła 2 kawałków będziesz nieszczęśliwy, że nie ma trzeciego (no chyba, że był gniotowaty). 

  • Nie popijaj posiłków

Większość z nas nie wyobraża sobie zjedzenia śniadania bez kawy czy herbaty ale uwierz mi, że przynajmniej na początku lepszym pomysłem jest zrobienie sobie dobrej herbaty czy kawy godzinę po posiłku (oczywiście niesłodzonej – jeśli słodzisz niech będzie – potraktuj to jako część posiłku).

Dlaczego tak ?

Przede wszystkim możesz dłużej nacieszyć się smakiem tego co zjadłeś.

Poza tym jeśli nie możesz popić musisz to co jesz lepiej przeżuć. Będziesz automatycznie jadł dłużej i najprawdopodobniej zjesz mniej niż gdybyś popijał każdy kęs. 

Pijąc do posiłku rozpychasz tylko dodatkowo żołądek. Kompletnie nie wiem jak to działa ale zazwyczaj gdy już naprawdę nie mogłem nic wcisnąć w siebie wypijałem szklankę czegoś „dobrego” (najlepiej Coca Coli) i mogłem jeść dalej.

Jeśli wypijesz herbatę czy kawę w godzinę po posiłku „przedłużysz” uczucie sytości i łatwiej będzie Ci dotrwać do następnego posiłku.

  • nie kończ posiłku czymś słodkim bo będziesz miał „niedojadka” 

jeśli masz ochotę na coś dobrego zjedz to na początku posiłku. Tak – ja zawsze zaczynam obiad od deseru (jeśli taki przewidziałem). A co jeśli cały posiłek jest na słodko ? Wtedy daj sobie tyle czasu na delektowanie się dobrym smakiem, ile dasz radę nie rzucając się na następną porcję, a potem zrób sobie gorącej, koniecznie gorzkiej herbaty  – jak wytrzymasz godzinę to jesteś gość ale w tym przypadku możesz wcześniej. 

  • Jeśli masz dwudaniowy obiad spróbuj zrobić z niego 2 posiłki. Możesz zjeść zupę jako jeden posiłek a drugie danie 3 godziny później.

W ten sposób często ratuję sytuację jedząc poza domem. Jeżeli spędzam więcej czasu w danym miejscu to pytam się czy mogę zamówić zestaw obiadowy ale zjeść na miejscu zupę a drugie wziąć na wynos albo przyjść na nie za 3 godziny jak mam taka możliwość. Z reguły nie ma z tym problemu. 

  • Staraj się planować dzień i przewidywać wcześniej co, gdzie i o której będziesz jadł

Jeśli czeka Cię ciężki dzień pomyśl o tym wcześniej. Przygotuj sobie zawczasu posiłek gdy wiesz, że nie będziesz miał za bardzo co zjeść w danym miejscu. Jeśli za chwilę zacznie się spotkanie, które może się przedłużyć, zjedz zaplanowany posiłek chwilę wcześniej (przed spotkaniem).  Nie zaczynaj się się zastanawiać nad tym co zjesz gdy przyjdzie pora Twojego posiłku – to jest pora o której masz coś zjeść a nie zacząć się nad tym zastanawiać. 

  • Nie rób zakupów spożywczych gdy jesteś głodny

Nie dość, że kupisz zdecydowanie więcej niż potrzebujesz to jeszcze nawpychasz się po drodze

  • Staraj się nie szukać jedzenia w sklepie spożywczym

Tak wiem, że zabrzmiało to dziwnie ale w sklepie spożywczym nie ma zazwyczaj nic do jedzenia. Są produkty do zrobienia czegoś do jedzenia ale zazwyczaj niż sensownego, co mógłbyś zjeść od ręki w charakterze posiłku. Batonik, drożdżówka, croissant czy nawet bułka z serkiem Danio to naprawdę kiepska opcja na posiłek, po której będziesz za chwile głodny. Czy na pewno wytrzymasz po tym 3 godziny bez jedzenia ? Jeżeli już naprawdę musisz, zastanów się dobrze nad tym co zjesz i spróbuj pójść do sklepu chwilę wcześniej, zanim tak naprawdę przyjdzie pora posiłku i zrobisz się głodny.

  • Rób coś 🙂

Staraj się spędzać czas aktywnie. Gdy siedzisz i nic nie robisz jest duża szansa, że prędzej czy później zaczniesz krążyć wokół jedzenia. Przerwy między posiłkami miną Ci zanim się zorientujesz wtedy, gdy zajmiesz się czymś niezwiązanym z jedzeniem (i nie mam na myśli siedzenia przed telewizorem).

 

Ponieważ nie jestem przesądny tyle na dzisiaj.

c.d.n.

🙂

Reklama :)

To naprawdę działa 🙂

Jeżeli ustabilizujesz to co dzieje się ze skokami cukru i insuliny w Twoim organizmie to waga będzie sama systematycznie dążyła do Twojego optimum. 

Jedyne co Ci pozostanie to nie przeszkadzać i cieszyć się swoim nowym ja 🙂

 

Tak przy okazji – ważyć się czy nie ważyć ?

Nie ma na to złotego środka – to zależy od Twojej odporności psychicznej i świadomości tego co robisz.

Bo prawda jest taka, że spalanie tłuszczu wpływa na dzienne skoki Twojej wagi stosunkowo w najmniejszym stopniu – po prostu tłuszcz jest lekki.

Jeżeli waga spadła Ci jednorazowo  jakoś bardzo spektakularnie to najprawdopodobniej odwodniłeś się danego dnia albo zaliczyłeś udaną sesję w WC.  Następnego dnia jest duże prawdopodobieństwo, że na wadze odnotujesz wzrost i jeśli nie jesteś na to przygotowany i zepsuje Ci to humor lepiej nie waż się zbyt często.

Po dłuższym wysiłku waga też potrafi pójść w górę a nie w dół – tłumaczę to sobie przyrostem masy mięśniowej (w końcu mięśnie są cięższe niż tłuszcz) i nie przejmuje się tym nigdy zbytnio.

Do tego dochodzą skoki wagi pomiędzy wagą mierzoną wieczorem i rano – zazwyczaj może to być nawet do 2 kg.

Wszystko to sprawia, że z jednostkowego odczytu wagi trudno wyciągnąć jakieś daleko idące wnioski – trzeba analizować ją jednak w dłuższym okresie.

Zauważ, że jeśli zakładasz że chciałbyś zrzucić przykładowo 4 kg miesięcznie, Twoja waga teoretycznie powinna spadać o ok 100 gram dziennie – nie do wychwycenia w skali jednego czy nawet kilku dni.

Więc jeśli pełen nadziei biegniesz za każdym razem do wagi i łapiesz doła gdy nie zobaczysz na wadze, że zgubiłeś kolejny upragniony kilogram, faktycznie nie waż się zbyt często – dużo ludzi potrafi się w ten sposób zniechęcić i odpuścić sobie.

Ja staram się wchodzić na wagę 2 razy dziennie: rano przed śniadaniem i wieczorem przed snem. Nauczyłem się nie reagować zbyt emocjonalnie na wyniki 🙂 

Żeby móc na to spojrzeć w skali tygodnia czy miesiąca kupiłem wagę z bluetoothem i raz na jakiś czas odpalam aplikację w telefonie, która importuje pomiary z wagi – mogę sobie na spokojnie popatrzeć co dzieje się z moją wagą w dowolnym okresie a nie muszę tego sam nigdzie ręcznie zapisywać. 

Bardzo wygodne rozwiązanie – polecam 🙂