Za nami przepiękny weekend 🙂 Miejmy nadzieję, że nie ostatni w tym roku.
Tak się złapałem na tym, że ostatnio zdecydowanie więcej czasu poświęcam weekendom ale to z prozaicznej przyczyny – ze względów bezpieczeństwa w tygodniu staram się nie eksperymentować – więc ile można pisać o tym samym ?
Śniadanie, drugie śniadanie, obiad, kolacja i tak w kółko … nuda Panie 🙂
Jedzenie może być ekscytującym doznaniem, źródłem uniesień i radości w życiu … ale wiesz co – jeśli ważysz 1xx kg to źródeł uniesień i przyjemności poszukaj sobie gdzie indziej. To Ci zdecydowanie lepiej zrobi 🙂
Chociaż wcale nie oznacza to, że masz żyć w dietetycznej ascezie – jak zawsze chodzi tylko o to, żeby zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Wbrew temu co Ci się wydaje jedzenie nie jest wcale największą przyjemnością w życiu 🙂 Natomiast tak, zdecydowanie najszybciej i najłatwiej po nią sięgnąć. Da się to zauważyć rozglądając się dokoła …
O weekendach piszę często z jeszcze jednej przyczyny – od kiedy pamiętam mam z nimi problem, więc podejrzewam, że nie ja jeden. Weekend to ogólnie czas odpoczynku i odprężenia – jesteśmy wtedy mniej czujni i bardziej skłonni to kulinarnych skoków w bok. Dlatego szczególnie ważne jest żeby jednak nad nimi panować – zwłaszcza, że można to zrobić, jednocześnie nie wyrzekając się wszystkich przyjemności.
W ten weekend zaplanowałem sobie, że nie popłynę. Cel – waga w poniedziałek po weekendzie poniżej 105 kg.
Trochę o realizacji …
Sobota:
W sobotę zwyczajowo pojechałem na targ, żeby uzupełnić zapasy:
Złamałem się i kupiłem lokalną kiełbasę – spróbowałem kawałek i była rewelacyjna (tak wiem, że to tylko przyprawy 🙂 ) – żeby jednak jakoś z tego wybrnąć wkroiłem kawałek kiełbasy do wegetariańskiej zupy z zielonych ogórków, robiąc ją w ten sposób bardziej treściwą i zjadłem w tej formie na drugie śniadanie ok. 13:00. Resztę oddałem, żeby mnie nie korciło.
Pierwsze śniadanie zjadłem rano na targu – duży kawałek świeżego twarogu – metoda prób i błędów znalazłem kobietę, która robi obłędny w smaku ser biały. I tak nie doczekałby powrotu do domu więc planowo zrobiłem z niego śniadanie 🙂
Fajnym zakupem na targu był boczniak i kasztany jadalne – dawno nie jadłem, więc pomimo tego, że nie było ich na liście zaplanowanych zakupów, nie zastanawiałem się długo.
Godzina obiadu (16:00) zastała mnie w Radzyminie podczas wypadu motocyklowego. Od dawna planowałem spróbować zachwalanych przez znajomych lodów w cukierni Małgosia, zatem skoro już tam trafiłem, decyzja mogła być tylko jedna.
Tylko jak to zrobić ? Mam zjeść lody i pewnie jakieś ciasto ? Ok, po prostu zrobię z tego posiłek.
Nie dodatek do obiadu a obiad.
Oczywiście kompletnie pozbawiony jakichkolwiek wartości odżywczych oprócz kalorii ale tak jak wielokrotnie powtarzałem – raz na jakiś czas (ostatni raz pozwoliłem sobie na taki posiłek na prawdę nie pamiętam kiedy) nie jest to problem. Nie można sobie wszystkiego odmawiać – pod warunkiem, że co do zasady przestrzega się reguł i jest to naprawdę wyjątek a nie norma,
Obiad ostatecznie złożył się z obłędnego w smaku tortu z wiśniami w posypce z pistacji, bardzo smacznego czegoś czekoladowego ze śliwką, przeciętnej „hipermarketowej” szarlotki bez smaku, niesmacznej kawy latte i kompletnie dla mnie niezjadliwych lodów o smaku „ciastko korzenne+mandarynka” i „śliwka z cynamonem”. Może gdybym wybrał bardziej tradycyjne smaki byłoby lepiej.
Pierwszy raz w życiu nie zmęczyłem całych lodów, które zamówiłem.
Po tym mega „dietetycznym” obiedzie poczułem się zaspokojony w zakresie chęci na słodycze na czas dłuższy. Żeby nie było – nie miałem żadnych wyrzutów sumienia.
Uznałem, że skoro już pozwoliłem sobie na taką ekstrawagancję warto to jakoś wykorzystać i sprawdzić jak po czymś takim będzie wyglądał mój poziom glukozy po 1,2 i 3 godzinach od zjedzenia tej petardy cukru i tłuszczu.
Wyniki: 113 mg/dl po godzinie, 128 mg/dl po 2 godzinach i 88 mg/dl po 3 godzinach.
Trudno je jednoznacznie zinterpretować ze względu na dużą ilość tłuszczu w lodach i torcie. Myślę jednak, że jak na taką bombę cukrowo-tłuszczową nie jest źle 🙂
Zmiana sposobu żywienia na co dzień przynosi jednak wymierne efekty w takich sytuacjach. Ale do tego trzeba dojść – taki posiłek parę miesięcy temu skończyłby się mega skokiem glukozy we krwi i jakąś masakrą na wadze – nawet nie chce liczyć ile to mogło być kalorii 🙂
Co z kolacją w takiej sytuacji ?
Nic – po 3-4 godzinach trzeba ją zdecydowanie zjeść, niezależnie od tego czy jest się głodnym. Charakter „obiadu” nic tu nie zmienia. No może tyle, że zamiast jabłka, które planowałem, wybrałem coś mniej słodkiego:
Gotowane warzywa pozwoliły mi pozbyć się uczucia przesłodzenia.
Rewelacyjny pomysł na kolację w tej sytuacji 🙂
To brzydkie to ziemniak w mundurku.
Zaplanowane na sobotni wieczór piwo, z racji eksperymentów cukierniczych, pozostało w lodówce. Są pewne granice 🙂
Niedziela:
W sobotę akumulator w Valkyrii odmówił chęci współpracy – niestety dłuższy czas stała nieodpalana i zanim napełniło się benzyną 6 gaźników akumulator powiedział pa pa.
Z tego powodu do Radzymina wybrałem się Hondą Deauville NT700VA. Fajny maluch na każda okazję (waży tylko 265 kg). Trochę się człowiek czuje jak na rowerze 🙂 Frajda z jazdy jednak jest – to najważniejsze.
W niedzielę akumulator był już z powrotem naładowany i mogłem wreszcie pojeździć trochę Valkyrią.
Wracając do niedzieli …
W ramach porannych przyjemności przed śniadaniem (kanapki z pieczoną makrelą w pomidorach) wypiłem podwójne espresso z mlekiem „prosto od krowy”, do tego zjadłem 2 kostki czekolady gorzkiej 85%:
Na niedzielny obiad degustacji doczekał się boczniak – w wersji najmniej dietetycznej czyli panierowanej, do tego sobotnie ziemniaki w mundurkach, smażone na oleju rzepakowym z czosnkiem:
Na kolację zjadłem 1 jabłko i 1 gruszkę (twarde, soczyste no i w ogóle)
No dobrze, tylko po jaką cholerę to wszystko opisuję ? Pamiętnik jakiś czy co ?
Wynik … chcę Wam pokazać na własnym przykładzie i w pewnym sensie udowodnić, cały czas to samo:
Jedzenie regularne posiłków i nie podjadanie między nimi to podstawa odchudzania – nawet jeśli to co zjadasz, do super dietetycznych potraw nie należy.
W większości wypadków nic więcej nie trzeba. Oczywiście jeżeli macie w normie poziomy glukozy i insuliny (i ogólnie jesteście zdrowi tak w skrócie).
Jeżeli nie macie, to trzeba nad tym popracować i tyle (wtedy zapomnijcie na jakiś czas o tortach, szarlotkach i lodach).
Zazwyczaj nikt nie robi się gruby bo ma problemy z glukozą i insuliną. Te problemy przychodzą same po dłuższym czasie bycia otyłym – w bonusie. Niestety w praktyce uniemożliwia to potem schudnięcie. Robi się błędne koło, z którego ciężko jest wyjść, jeśli się nie zrozumie jak to funkcjonuje.
Ok, to co z tym wynikiem ?
Oto i on:
Poniedziałek, 15.10, 8:05 rano
1,8 kg mniej niż w piątek rano 🙂
Mała rzecz a cieszy – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nie było to okupione jakaś drakońską dietą … ba – żadną dietą 🙂
Wow! Nie poznałam Cie na tym motorze…
Ciesze sie Twoim sukcesem!
Buziaki
🙂 Dzięki Kiniu :*